Zebranie reaktywacja

IMG_0235

Wracam do zebrań rodzinnych. Wracam z powodów tych samych, o których pisałam w odcinku pierwszym i z powodów namawiaczy zewnętrznych. Zebrania moje są próbą zgarnięcia do kupy wszystkiego co mnie gryzie i zamiast wydzierania się na dzieci dziesięć razy w tygodniu o każde z osobna wydarzenie, zbieram gryzące mnie sprawy i przedstawiam na zebraniu walnym raz na…i właśnie nie wiem jakaż to częstotliwość tych zebrań byłaby optymalna. Raz na tydzień? Raz na dwa? Raz w miesiącu? Żeby nie było sztucznie, żeby nikt mnie nie znienawidził i na wstydnej taczce z rodziny nie wywiózł. Podczas wzajemnego się łaskotania i tarzania po świeżo odkurzonym dywanie powiadamiam potomstwo, że wracamy do zebrań i zapytuję delikatnie o ich zdanie względem częstotliwości. Kasia na to, że przecież już mamy takie spotkania i to kilka razy w tygodniu! Moja mocno wysunięta do przodu szczęka opadła w dół. Jak to? Bo przecież ciągle z nami coś analizujesz, ciągle coś tłumaczysz, ciągle szukasz jakiegoś rozwiązania, ciągle nam mówisz co ci się nie podoba i jak chciałabyś żeby to wyglądało – mówi odważna Kasia, podczas gdy nieco bardziej bojaźliwy Jasiek przytula się na wypadek gdybym chciała pożreć któreś dziecko kierując się kryterium, że które bliżej, ocalone zostanie. A to pisanie menu na każdy tydzień, to też zebranie przecież, bo my chcielibyśmy makaron każdego dnia, a wy z tatą robicie nam wykład na temat zbalansowanej diety i razem musimy wymyślać potrawy, które mają wszystko co trzeba – ciągnie Kasia – i zazwyczaj nam nie smakują. Ale jak chcesz mamo, to zróbmy zebranie dzisiaj.

Spisałam więc punkty spotkania i zabrałam się za makaron z sosem pomidorowym żeby chociaż podniebienie i żołądek czuły się komfortowo, bo spotkanie ustalone zostało na „po kolacji” ale „przed lodami”. W świetle zachodzącego coraz to wcześniej jesiennego już prawie słońca, wśród bezlitośnie więdnących pelargonii, delektując się słuchowo koncertem klarnetowym Woodiego Allena zasiedliśmy do obiado-zebrania. Zastrzeżeń do dziecka numer jeden miałam pięć. Każde zdanie ostrożnie zaczęłam od: „trudno mi zrozumieć dlaczego…” albo „chciałabym żebyś postawiła się w naszej sytuacji kiedy…”. Numer jeden logicznie przedstawiło swoją wersję czasoprzestrzeni (chodziło o niepunktualność i brak kontaktu z dzieckiem podczas jego braku w domu), która, jak się okazuje jest przesunięta o jakieś pół godziny i trzy ćwierci kilometra na zachód. Mimo, że o empatię w wieku nastoletnim może być trudno, udało nam się dokopać do znikomej jej pokładów i usłyszeliśmy, że rozumie, że wie, że jej przykro i że już nie będzie. Po załatwieniu w ten sam, humanitarny sposób czterech kolejnych punktów dotyczących dziecka numer jeden, przeszliśmy do numeru dwa. Jasia przypadłość postanowiliśmy załatwić raz na zawsze domową wersją psychodramy. Przedstawienie trzech aktorów polegało na symbolicznym usunięciu z mózgu Jaśka zamartwiania się, stresu, niepokoju i utrapień różnego rodzaju. Następnie wyjęcie beztroski, swobody i spokoju z Kasi mózgu i wciśnięciu tych wielce pomocnych cech do mózgu Jasia. Zamiast gadania, że Jasieńku kochany, nie możesz się tak przejmować, że ołówek się złamał, but się nie dopina, a ogórki z kanapki wyślizgują się ciągle, wszyscy się dobrze bawiliśmy, a Jaś poklepał się po zszytej kilkoma niewidzialnymi szwami czaszce i powiedział, że teraz to już na pewno będzie lepiej. Po przedstawieniu przeszliśmy do ostatniego punktu zebrania – języka polskiego. Dzieci zostały pochwalone za dzienniczek wakacyjny, jeszcze raz wyraziłam zadowolenie z Kasi opowieści o niemiecko-polskim tłumaczeniu (w komentarzach do dzienniczka) i zapytałam jak możemy sprawić, żeby mówili więcej i lepiej po polsku. Mam im czytać po polsku, mamy zapraszać gości z Polski, mam im pozwalać na oglądanie telewizji po polsku i oboje kategorycznie zażądali, że mam im przypominać i upominać ich żeby mówili po polsku, kiedy im się zapomina i mówią do mnie po angielsku. Powiedzialam, że takie ciągłe upominanie może ich zniechęcić, ale oboje twierdzili, że chcą i już!

Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, terapeutyczny program artystyczny okazał się strzałem w dziesiątkę czy nawet w trzynastkę nastolatki i wydaje mi się, że rozmowa na temat języka polskiego jeśli nawet nie będzie miała wpływu na poprawę ich fizycznego języka polskiego, to na pewno poprawi nastawienie i emocje w tej kwestii. A o to mi przecież chodzi!

4 myśli w temacie “Zebranie reaktywacja

  1. ciocia dobra rady 9 września, 2013 / 8:59 am

    pan w radio opowiadał jak jego znajoma postanowiła opowiedzieć dziecku bajkę. zaczęła opisywać przyrodę, zamek, całą scenografię, ale nie miała pomysłu jak rozwinąć opowieść, więc trwała przy tej scenografii opisując ją bardzo dokładnie, aż córeczka zniecierpliwiona powiedziała: AŻ TU NAGLE….

    no bo nie wiem co napisać, wpisy z opisem perfekcyjnej rodziny są nie na miejscu, w tych czasach:)))
    a ja i zazdraszczam, i nienawidzę.

    ściskam was mocno.

    • aniukowepisadlo 9 września, 2013 / 9:46 am

      Postaram się żeby kolejny nie był taki perfekcyjny :-). A opowieść BARDZO mi się podoba! To pewnie będzie Kasia i jej córeczka, bo ona ma takie wstępy…chociaż jednak taka moja przyjaciółka też do mnie mówi: „do brzegu, do brzegu Ania”. Czyli, że opowiastka o nas. Dziękuję!

  2. Sylaba 9 września, 2013 / 8:10 pm

    Eleganckie sprawozdanie. Aż normalnie zazdroszczę. 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s