Gender na nartach

IMG_4169

Worek na głowie…jaki to gender?

Jedyny do tej pory gender jaki znałam to gender gramatyczny. Ostatnio jednak w polskich mediach rozpętała się dyskusja na temat płci społecznej, kulturowej i pewnie jeszcze z pięciu innych, nowo odkrytych rodzajów płci…Czytam i słucham i muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem o co chodzi…No chyba, że właśnie o to chodzi, żeby nie było wiadomo o co chodzi, a szumu narobić…taka nasza narodowa specjalność!

Jestem za równością płciową i za każdą inną również. Nie mam nic przeciwko różowym spodenkom i kobietach na platformach wiertniczych, ale sikać na stojąco nie będę, a z Chrisa piersi żaden, nawet najbardziej głodny, noworodek się nie naje.

Janek po urodzeniu wprowadził się do najbardziej różowego pokoju w górnej Bawarii, latem raczkował w kostiumie kąpielowym siostry, ozdobionym obficie falbankami i skaczącymi przez fale Arielkami. Wcinał babeczki z różową posypką, wystrojony w skrzydła wróżki i z błyszczącą brokatem koroną na głowie! Jednak w sklepach i księgarniach pierwszą rzeczą, do której wyciągnął rączki był samochód lub książka o samochodach. Pierwszym jego słowem było głośne „AUTOOOOOOOOO”!

Temat dżendru powrócił do mnie wczoraj na nartach…Przez ostatnie kilka tygodni moimi podopiecznymi na nartach była grupa przesłodkich amerykańskich trzecioklasistek. Najbardziej księżniczkowe z księżniczek, wróżkowe z wróżek, z przeszywającym szczęściem i radością wzrokiem, z nieznikającym z ust szerokim uśmiechem, szczebioczące i chichoczące bez końca. Zastanawiałam się nad uszyciem jakichś filtrów ochronnych na bębenki słuchowe. Wysoki sopran na cztery pyszczki budził mnie po nocach…Jednak po trzecich zajęciach mój aparat słuchowy się dostosował i bez dziwnych grymasów twarzy wsłuchiwałam się w przekaz szczebiotu. A treść była zawsze pogodna, pełna tęczowych grzyw galopujących jednorożców, truskawkowych pomadek do ust, blond włosów Taylor Swift, rymowanek, gier „w łapki” i piosenek na głosy! Każda przejażdżka wyciągiem to koncert piosenki wczesnonastolatkowej, głośno, wesoło i koniecznie z choreografią…Choreografia, mimo, że mocno ograniczona z racji butów, nart, przymusu trzymania się kijków czy barierek na wyciągu, była zawsze obecna. Delikatne wiercenie zadkiem, kiwanie głową czy, niebezpieczne dla przejeżdżających, machanie kijkami w rytm śpiewanej na głos piosenki… Do tego zawsze należy jeździć w parach, ze swoją BFFą (Best Friend Forever), ma się rozumieć. I nie ma znaczenia czy zjeżdżamy z czarnej trasy – tutaj zawsze można pługiem z piskiem przeszywającym na wskroś, ale obok siebie, dotykając się chociażby metką przy rękawicy – czy jedziemy przez las, gdzie drzewa stają na drodze wielkiej przyjaźni. I cudownie było…różowo, malinowo, w koronkach, falbankach i piosnką na ustach…

Do wczoraj…

Z powodu przeszeregowań instruktorów, dostałam trzech młodych mężczyzn, klasa piąta podstawówki! Umiejętności stabilizacyjne na nartach nieco mniejsze niż moich księżniczek, za to ego rozbuchane do granic możliwości, a ocena własnych możliwości daleko mijająca się z rzeczywistością. Nie wiedziałam, czy puścić ich przodem i ze zgrozą obserwować, że każdą, nawet czarną górkę można „BOMB IT!!” (że na krechę) z rozpiętymi kurtami, śniegiem w zębach i czasem nawet bez nart, które odpadły po drodze…Czy może prowadzić ich pięknymi skrętami…trzema, bo po trzech, kiedy się odwracam nie ma ani jednego pana. Jeden w lesie, drugi na pionowej ścianie na jednej narcie, trzeci amerykańskim odpowiednikiem Stocha chce być! Na wyciągu nie lepiej…co będzie jak ściągnę nartę? Czy kijkiem dotknę tego drzewa? Co jak się przewieszę przez barierkę kiedy ta będzie miała się otworzyć? Albo…Siedzimy sobie we czwórkę na wyciągu, chłopcy zaczynają się zastanawiać co byłoby gdyby wyciąg się zatrzymał i gdybyśmy musieli zostać tutaj na noc. Moje wróżki od razu zrobiłyby imprezę piżamową, zaśpiewałyby piosenkę i nią przywołałyby falbaniaste jednorożce, które by nas uratowały i zaniosły na wzgórze różowości. Chłopcy zadali mi takie pytanie: „Kogo zjemy najpierw?” Oddałam się na ochotnika! „Od czego zaczniecie, chłopaki?” – zapytałam odważnie. „Od dłoni!” – wydarł się jeden…”zauważyliśmy, że ma pani pomalowane paznokcie, dobrze się będzie nimi pluło!” i wszyscy trzej ryczą ze śmiechu!

Girls just want to have fun, a panowie wiecznie głodni…życia…!

6 myśli w temacie “Gender na nartach

  1. ciocia dobra rada 20 lutego, 2014 / 12:48 pm

    hej Aniu!!

    A u nas gender przy Stasiu był nieobecny. Staś był facetem od zarania. żadnych przebieranek, żadnych wątpliwości, co różowe było od razu nieakceptowalne.

    Natomiast Ania… no cóż. na fali miłości do Skubiego jest Dafne, ale już jej opiekunka jest Fredem (to Ania wymyśliła), a dlaczego nie jest Velmą – bo Velmą jest lalką… Ania bywa też „najstlasniejsym pilatem” i takim samym wilkiem. Bawi się autami i najbardziej lubi śmieciarki i dźwigi. jak będzie „duza” to urosną jej wąsy jak tacie i włosy na nogach, jak mamie… hmmm. laleczki playmobil wyglądają doskonale w mundurach jak i w różowych klapkach. totalny synkretyzm.

    a sam gender. w mojej działce używamy słowa gender, żeby w dokumentach międzynarodowych nie pisać sex i żeby określić zbrodnie wyrządzone ze względu na płeć. żeby nie mówić od razu penetracja pochwy czy obcięcie genitaliów. w tym kontekście ma to niewiele wspólnego z różowym i błękitnym. a już sprowadzenie gender do problemu „pomieszania płci w przedszkolach” jest tak absurdalne jak absurdalne jest wyleczanie homoseksualizmu.

    ściskam mocno!!

    • aniukowepisadlo 21 lutego, 2014 / 11:08 pm

      Włosy na nogach jak mamie…weź się ciociu dobra rado za siebie…Wiem kochana, że „u ciebie” gender nie taki „głupkowaty” co tym bardziej mierzi kiedy właśnie aferę się wszczyna od przedszkoli…

  2. Sylaba 20 lutego, 2014 / 2:48 pm

    Przerabiało się fazę różowości, przerabiało i klęło, bo w pewnym momencie miało się dosyć. A teraz za tym tęsknię, bo jestem traktowana przez kolejne dziecko jak czuły worek treningowy. A to starsze z fazy „róż” przechodzi w młodzieńczą „bezbarwność”, gdzie trudno czymkolwiek zadowolić… Ciekawe, co dalej nas czeka…

    • aniukowepisadlo 21 lutego, 2014 / 11:05 pm

      Oj, ja też czasem tęsknię za jednorożcami w różowych tiulach…Kasia „bezbarwność” a także kaptur na głowę i za długie rękawy przerabiała…teraz wyłazi fajna kobitka z niej…chociaż to pewnie jeszcze nie koniec transformacji…

  3. BeaSJ 21 lutego, 2014 / 5:49 am

    Znakomite!! Ppozwoliłam sobie skorzystać z guzików i zamieścić na swoim fb profilu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s