O florze i faunie Stanów Zjednoczonych Dzikich Zwierząt będzie później ( post gotowy prawie), bo mi się kołaczą po głowie myśli poznawczo-porównawcze z krótkiego, acz intensywnego pożycia w moim nowym kraju i muszę, inaczej się uduszę, zapiję na śmierć, albo okaleczę, nieumyślnie oczywiście, współlokatorów moich…
Dyplomacji i poprawności politycznej nie jadam, więc będzie prostu z mostu, tego na zdjęciu…Nawidzki i Nienawidzki
Po amerykańkiemu, Nawidzki pierwsze…
Okazuje się, Amerykanie to też ludzie. Powiedziałabym nawet, że sortu lepszego niż znajome mi europejskie typy co poniektóre. Jestem pewna, że idiotów w tym kraju jest pod dostatkiem. Wystarczy spojrzeć na statystyki, od wyborów politycznych poczynając, przez zadziwiające upodobania w kwestii broni palnej, na świadomym wyborze niezdrowego stylu życia i radosnej akceptacji konsekwencji tegoż wyboru skończywszy. No i nie uważam, że wszyscy ci wariaci mają sądowy zakaz zbliżania się do mnie, więc wysnułam daleko optymistyczny wniosek, że nawet zawzięty Republikanin z nadwagą, w zaparkowanym czołgu z włączonym silnikiem przez pół godziny, z bagażnikiem wypełnionym ciężkim sprzętem bojowym potrafi być miły dla takiej „blondynki” jak ja. Bez kitu, jestem w Stanach sześć tygodni i jedyne co mi się przydarzyło to niecierpliwa kierowczyni, która mnie obtrąbiła (i to nie „u nas” a w jakimś dziadowskim Marylandzie) i wpychająca się bez kolejki nieprzyjemna rodzina, która po oględzinach i osłyszynach okazała się być Niemcami. Jak na razie wszyscy są niezwykle mili, uczynni i pomocni. A pomocy potrzebuję nieustannie. A to się zgubię, a to nie umiem nalać benzyny, a to pracy szukam, a to sera nie widzę chociaż wisi przed nosem, a to coś źle wymówię, a to się zgubię, a to się zgubię, a to się zgubię… Zawsze ktoś pomocną, amerykańską łapę wyciągnie. Ludzi tutaj bardzo lubię!
Uwielbiam pogodę…Zdaję sobie sprawę, że jak to z pogodą, się zmieni, ale póki co, jest bosko! Przez ostatnie sześć tygodni padało jeden cały dzień (i to nie „u nas” a w dziadowskim Marylandzie) i przeszło kilka szybkich, letnich burz. Pewnie, że jak się jest z Garmisch to każda pogoda, szczególnie letnia, jest lepsza niż nasza (czyt. do dupy), ale jakże lepiej się wstaje kiedy każdego dnia rano widzę czyste niebo w pięknym, błękitnym kolorze i słońce.
Uwielbiam, że jest zielono…Rhode Island wydaje się być gęsto porośnięte lasem, głównie liściastym. Drzewa są niesamowite! Stare, pokręcone, rozgałęzione na wszystkie świata strony, niezwykle liściaste i takie żywe…Drzewa mnie rozwalają, a to dopiero początek…jeszcze jesieni nie było…
Lubię to, że cały czas jest wiatr…że w samochodzie każdy wozi krzesła plażowe, że w każdym zakątku mojego samochodu jest pełno piachu z plaży, zupa z małży stała się moim ulubionym daniem, ludzie mówią z bardzo ciekawym akcentem, którego czasem nie rozumiem, ale słucham i się zachwycam, mam polski chleb i ogórki kiszone z polskiego sklepu w lodówce…
Nawidzków się jeszcze nazbiera, mam nadzieję, ale na koniec mój ulubiony Nawidzek… Kiedy przeprowadziliśmy się do Garmisch, zajęło mi kilka lat żeby poczuć się „u siebie”. Myślałam dotąd, że to normalne, że tak jest w każdym miejscu, że potrzeba czasu, przyjaciół, znajomych miejsc żeby poczuć się dobrze. I w Garmisch czuję się jak w domu i zawsze tak się będę czuła, ale zdarzyła się ciekawa rzecz. Nie wiem czy to Stany, czy to Rhode Island, czy to nasze gówienko – East Greenwich, ale czuję się tutaj bardzo dobrze, zaryzykuję stwierdzenie, że czuję się u siebie… Aż się zadumałam na moment kiedy to napisałam, bo nie chcę taka uczuciowo wyrywna być, ale tak właśnie się czuję. Oczywiście, że gubię się przechodząc przez ulicę, że nie rozpoznaję żadnego miejsca, znam sześć osób w tym swojego męża, ale jest mi znacznie łatwiej niż było w Garmisch na początku. I zastanawiam się czy to ja? Czy jestem bardziej dorosła, bardziej doświadczona życiem, czy to język i fakt, że mogę się dogadać? Jestem pewna, że znajomość języka znacznie ułatwia poczucie usiebości, ale czy aż tak bardzo? Czy może to kraj, miejsce? Bo Ameryka jakaś mniej „sztywna” mi się wydaje niż Niemcy, jakoś tak więcej wolno, nie czuję takiego paluszka uniesionego „oj, uważaj, Ania”…Czy mi się tylko wydaje? Czy może kolejna przeprowadzka ułatwia wiele? Ciekawa jestem co myślicie? Czy może prawda jest znacznie bardziej przyziemna… Nie karmię piersią jak trzynaście lat temu i mogę sobie wypić lampkę wina wieczorem!
Nienawidzki następnym razem żeby nie psuć piątkowego wieczoru…
Wspaniale! Cieszę się, że aż tyle „nawidzek” znalazłaś i mam nadzieję, że dzieci również podzielają Twój zachwyt. Super, że ludzie są mili, bo to od razu ułatwia i umila życie. A przyrody to wiesz juz, że Ci zawsze zazdroszczę.
Czekam na „nienawidzki” 🙂
Dorotka, o dzieciach napiszę osobno, ale wydaje mi się, że jest ok…przynajmniej tak na oko :-)…
Aniu.jestem pewna na 100,ze to kwestia miejsca i tego jak nas przyjmuje! Ja przeciez bylam przygotowana Na niedogodnosci przeprowadzki ale zeby az tak bylo zle jak jest to sie nie spodziewalam!widzialas moj post o robieniu nam zdjec?nie moge zniesc tego miasteczka ze spuszconymi glowami i naburmuszonymi gebami.jednak mamy jakies dusze i gdzies padujemy a gdzies nie…
Widziałam Ela i ręcę do samej ziemi opadają…Znam cię i wiem, że ty byś chciała do ludzi, że otwarta jesteś, że się nie zamykasz, ale aż trudno uwierzyć, że takie miejsca jak twoje, tacy ludzie istnieją tak w skupiskach, w grupach, nie? Mamy szukać jakiegoś miejsca tutaj dla was :-)?