Mama Ania
Staram się jak mogę, ale nie zawsze mi wychodzi. Na przykład wtedy, kiedy po niespecjalnie przyjemnym spacerze ulicami Żoliborza, wciągałam wózek po schodach naszego bloku i dziecko z wózka na schody się wyślizgnęło. Szczęściem zima była i czaszka dziecka opatulona w kaptury i czapki została nietknięta. Mało co mnie nie zamknęli za próbę podpalenia półrocznego, uwieszonego na biodrze i chudej piersi mej Jasia, którego musiałam odstawić na chwilę i zatkać smoczkiem żeby zająć się milionem innych, niecierpiących zwłoki, a wymagających moich kończyn górnych, spraw. Odstawienie nastąpiło na płytę grzewczą kuchenki. Był jeszcze brak soli w masie solnej co zakończyło się długim moczeniem głowy wyjącej wniebogłosy małej Kasi. Tak mi właśnie nie wychodzi czasami.
Ostatni niewypał zdarzył się niedawno. Podczas wakacji dzieci muszą same pokonać trasę Denver – Boston. Samolotem. Kiedy latamy, dzieci wbijają zęby, paznokcie i głowy w sąsiadujące z nimi moje ciało. No nie z radości przecież. Postanawiam więc wyjść lękom dzieci naprzeciw i zagaduję.
Mama Ania – kochani, chciałam porozmawiać o waszej podróży w lipcu. Wiem, że pierwszy lot tylko we dwójkę może być trochę straszny.
Kasia – mamo, w samolocie będę też inni ludzie. I pewnie pilot też będzie.
No tak, Kasia często próbuje przykryć swoje lęki i niepewności sarkazmem.
M.A. – Słusznie…Wiem jednak, że perspektywa latania, szczególnie bez rodziców, może wydawać się nieprzyjemna. Będziecie sami. Musicie się wspierać.
Kasia – będzie dobrze, mamo…
Jestem pewna, że to tylko złudny spokój. W środku umierają ze strachu. Trzeba strach wywlec i mu dokopać.
M.A. – pewnie, że będzie dobrze. Ja chciałabym porozmawiać o takim przypadku gdyby czasami coś poszło nie tak.
Kasia – mamo!!!
M.A. – chodzi mi Kasiu o to, że gdyby na przykład były turbulencje, lub jakieś stukanie czy pukanie podczas startu, lotu czy lądowania…
Kasia – maaamooo!!
M.A. – o takich rzeczach trzeba rozmawiać. Takie rzeczy się zdarzają. Chciałabym was prosić żebyście nie panikowali.
Kasia – ale my nie panikujemy!
M.A. – to super i niech tak zostanie. Ludzie często panikują kiedy tracą kontrolę nad czymś. Musicie pamiętać, że wy nie macie nad niczym kontroli kiedy jesteście w samolocie.
Kasia – teraz to panikuję!
(spanikowana nagle) M.A. – nie, nie to chciałam powiedzieć. Piloci to bardzo mądrzy ludzie, wyszkoleni i odpowiedzialni (rozmowa nieszczęśliwie odbywała się kilka tygodni po wypadku, czy raczej upadku, niemieckiego samolotu w Alpach francuskich więc uwaga o odpowiedzialnych pilotach nie była na miejscu), a według statystyk podróżowanie samolotem jest znacznie bezpieczniejsze od podróżowania samochodem na przykład.
Kasia – ale?
M.A – w sumie nie ma „ale” …chodzi mi o to, żebyście w razie draki zachowywali się spokojnie, nie panikowali, bo i tak na nic nie macie wpływu. Ale oczywiście nic się nie stanie. Tylko pozwól Kasiu żeby cię Janek trzymał za rękę, ok?
I widzę i czuję, że coraz gorzej mi idzie, że tracę grunt pod nogami. Chciałam dobrze, chciałam uspokoić przecież. Chciałam pokazać strach, wytłumaczyć skąd się bierze i przygotować dzieci do stawienia mu czoła. Raczej mi nie wyszło. I widzę coraz większe i coraz bardziej przestraszone oczy milczącego Janka i kiwającą w totalnej dezaprobacie głowę Kasi. Janek nadal milczy.
Kasia – a pociągiem się da?
Mama Irena
Jej jakoś wychodzi. Lekko i naturalnie jakby się nie starała za wiele. Pewnie, że poślizgnęła się nie raz i nie dwa jak każda z nas. Tak się poślizgnęła, że chciałam uciec z domu w wieku pięciu lat z torebką z Sindbadem pełną jajek (o tym dawno tutaj). Nie uciekłam. Ani raz. Wiem natomiast, że zawsze mogę uciec DO domu. I to jest fajne!
Ostatni Dzień Matki spędziłam wspólnie z mamą dwanaście lat temu nad jeziorem, w słonecznej Italii. Dawno. Zeby to powtórzyć musiała nieźle się postarać. Musiała wystarać o wizę, a wszyscy wiedzą, że łatwo nie jest. Musiała wysiedzieć w bezruchu dziesięć godzin w samolocie, a wiadomo, że jej trudno w jednym miejscu wysiedzieć. Musiała dostać wiązkę impertynencji od niedowartościowanego jełopa (nie, nie przeszło mi jeszcze). Musiała wykonać te wszystkie fizyczne i emocjonalne akrobacje żeby spędzić Dzień Matki ze swoim dzieckiem. No i spędziła. Rankiem poobcowała z amerykańską florą ustawiając leniwe piwonie do niemożliwego pionu oraz z amerykańską fauną próbując złapać kontakt wzrokowy z wygrzewającym się w słońcu na wężowisku gadem niejadowitym. W południe pozachwycała się mnogością i różnorodnością karteczek, igiełek, koralików i wełenek w sklepie dla hobbistów rękodzielników, zjadła z dzieckiem swoim lancz i wypiła dwie kawy. Następnie, na własne życzenie, zrobiła kluski śląskie z sosem pieczarkowym i z dodatkiem buraczków czerwonych. Wieczorem dała się zaprosić na lody z dzieckiem i wnukami. W końcu nie wiadomo ile lat przyjdzie jej czekać na kolejne lody i takie towarzystwo w Dzień Matki!
Przypieczony Jasiek, 2004
Zaklejona Kasia, 2001
I jeszcze jedna moja wpadka – plastikowa torba na głowie – pewna śmierć
Weź nie prowokuj… człowiek star się nie załamac swoim… nieporadnictwem…a tu przypominajka… Dzieci i tak całe szczęście przeżywają. Mam nadzieję tak zawsze będzie!! A Mama Twoja cudowna musi być kobieta – skoro ma taką córkę!! Postaw jej kawę i lody ode mnie (wyrównamy rachunki kiedyś)
Dzięki Elcia za kawę dla mamy…Zrobiłam jej kilkadziesiąt, a i lodów nie żałowałam :-)!
Twoje dzieci jadą do Denver??!! Wiesz ze wlasnie sie tutaj przenieslismy z Illinois?!?
No dobrze jesteśmy w trakcie, przenosin, juz w Denver ale dom dopiero w przyszłym tygodniu ( w końcu!!!).
I właściwie to chciałam zaproponować natchniona zdjęciami z wybrzeża, i wpisami o tęsknocie za górami ze gdybyście mieli ochote grupowo czy pojedynczo to zapraszam w nasze skromne progi do Denver 😉 na gory letnie i zimowe!!
P.s. Mi ostatnio w ogóle nie wychodzi;)he
Beata, mieszkacie w Denver? SUPER!! Podobno pięknie jest! Bardzo tęsknię za górami, ale chyba tym razem się nie uda. Wysyłam tylko dzieci do naszych przyjaciół ALE…wybieramy się na święta do Denver więc jeśli zaproszenie aktualne będzie, chętnie zajedziemy! A i jeszcze…zapraszam was serdecznie do nas, nad ocean! W ogóle wszystkich zapraszam :-)! A jeśli chodzi o „niewychodzenie”, to sorki, ale to ja jestem mistrzem :-)!