Siedzę sobie na pustej plaży amerykańskiej, słońce delikatnie ogrzewa moje post-Chodakowskie krągłości (z naciskiej na krągłości raczej), żadnego skwaru, przyjemne dwadzieścia trzy stopnie i cudowny powiew wiatru z Bóg wie jakich dal oceanu. Jestem sama. Cisza i spokój. Mewy coś tam mruczą, ale nie słucham. Tuż obok mnie mordują swój obiad zostawiając porozrzucane odnóża obiadu, ale nie patrzę. Zupełnie przypadkowo oczywiście zapomniałam zabrać ze sobą książkę z przepisami drogowymi w Rhode Island, którą to powinnam znać na pamięć, a nie znam i zupełnie przypadkowo zabrałam ze sobą tomik poezji Szymborskiej, która jakkolwiek cudowna, w zdaniu egzaminu na prawo jazdy mi nie pomoże. Szum morza skutecznie koi moje myśli, a skrzypiący między palcami piasek działa zbawiennie i na skórę i na umysł. Nagle łup! Wyrzut sumienia po nerkach, żeby nie zostawiać śladu, mnie wali. Drewniane schody do piwnicy ciągle nie pomalowane. Farba w drewutni czeka. Ale pędzla nie mam. Wymówka jest, odpędzam wyrzut. Za chwilę łup w drugą nerkę. Krok Czwarty z Pięciu Kroków Do Pięknego Trawnika miałam wykonać. Wczoraj minął termin. Ale worek Czwartego Kroku koniecznie przed deszczem trzeba wysiać, a dziś ani jednej chmurki. Uśmiecham się do oddalającego się wyrzutu. Ale tuż zza rogu przedziera się przez zasieki wymówek formacja wyrzutów lżejszego kalibru. Prasowanie (żelazko i deska są!), obiad (gazu nie odcięli, lodówki nie ukradli), odkurzanie, pielenie ogródka, mycie samochodu i przedpołudniowa inspekcja pomidorów typu „koralik”. I po plażowaniu! Pokręciłam się trochę na ręczniku, ale za ciepło się nagle zrobiło, wiatr za chodny, piasek między palcami przeszkadza i ocean za głośno szumi. Zebrałam manatki i do domu pojechałam. Co z tego, że jestem kurą domową, nie mam stałej pracy, że w domu siedzę przecież i niewątpliwie nie robię nic? Co z tego, że dzieci w spodniach na kant, wyprzytulane do obrzydzenia, z żołądkami pełnymi domowych obiadków z warzyw z ekologicznych upraw? Że dom posprzątany, okna umyte i prześcieradła, nawet te z gumką, w kostkę poukładane. Nie ma zmiłuj! Nie zasłużyliście koleżanko na odpoczynek. Pozwolenia na odpoczynek brak. Bo od czego mam odpoczywać? Od siedzenia w domu?
Czy jestem spełnioną matką? Nie wiem. Czy jestem lepsza od tysięcy takich Aleksandr z Newsweeka, które pracują i wychowują trójkę dzieci? Nie sądzę. Czy moje dzieci są emocjonalnie bardziej dopieszczone, wychowane na porządniejszych ludzi, znają więcej języków, są bardziej wysportowane niż dzieci Aleksandry? Nie jestem pewna. Czy mam poczucie, że odwaliłam kawał dobrej roboty? Nie za bardzo. A czy jestem sfrustrowana jak Aleksandra? Owszem! Czym innym jestem sfrustrowana, ale natężenie to samo. Znów musiałam zdecydować, czy ważniejsza jestem ja, to co chcę robić, to co daje mi satysfakcję, pieniądze i sprawia ogromną radość, czy ważniejszy jest rozwój fizyczny i intelektualny moich dzieci. No i zdecydowałam jak zawsze właściwie. A ja bym tak czasem chciała jak Aleksandra padać na pysk o północy, nie mieć czasu pisać kartek świątecznych, ani prasować skarpetek frotowych. Chciałabym nie zdążyć na wywiadówkę choć raz i nie zauważyć, że dziecko poszło do szkoły w kaloszach w słoneczny dzień. Chciałabym czasem nie mieć czasu zapytać o stopnie z matematyki i zignorować urodziny pani od angielskiego. Chciałabym po tygodniowej harówce usiąść na plaży i wiedzieć, że każda minuta spokoju i ciszy jest w pełni zasłużona.
A w naszych głowach jest tak, że jakby nie byo, to ciągle będzie nie tak. Bo jakoś nas nie nauczyli, że tak jak jest może byc dobrze… Więc co…zacznijmy od kawy… o jakims czasie „łącznym”
Racja Ela, tylko i wyłącznie w naszej głowie i niestety tę naszą głowę chyba najtrudniej zmienić. Dzięki za kawę skypową i zapraszam na kolejną :-)…
Lepiej bym tego nie ujęła!!!
Z palącą tęsknotą patrzę na stosy nie przeczytanych książek ale na rozkaz idę czytać komiks o Spidermanie, z rozkoszą zjadłabym na obiad garść sałatki ze szpinaku ale posłusznie smażę tłuste kotlety, poszłabym zrelaksować się do kina lub kosmetyczki ale – po przeliczeniu kasy – stwierdzam, że nie mogę narażać budżetu rodzinnego na tak dotkliwe straty…
W 100% oddana, podporządkowana, posłuszna, grzeczna, usłużna, cierpliwa…..
I czasem tylko zdarza mi się usłyszeć, że jestem siedzącym w domu pasożytem ( oczywiście w delikatnej i zawoalowanej formie…)
Droga M., bo my niektóre już takie kurna durne jesteśmy… A mówią, że dzieci są szczęśliwsze kiedy mają szczęśliwe mamy w domu, szczęśliwe, spełnione zawodowo i zadowolone z siebie.A ty szczęśliwa jesteś M.? Bo ja aktualnie nie za bardzo. Tylko co z tym zrobić?
Ja choć nie jestem Mamą to uczucia spod znaku „nie zasługujesz na odpoczynek – zabierz się do pracy” znam jednak bardzo dobrze.
Być może za sprawą swoistej uniwersalności tych doświadczeń, nas Perfekcjonistek?
Oczywiście, cieploicicho, „niezasłużony” odpoczynek nie jest tylko bolączką kur domowych i rzeczywiście coś w tym jest, że my perfekcjonistki nie potrafimy jeszcze bardziej.
A skąd wiesz, że padająca na pysk o północy Aleksandra potrafi cieszyć się wolną chwilą i nie odczuwać wyrzutów sumienia? Wydaje mi się, że umiejętność odpoczynku i odpuszczenia to właśnie to – umiejętność.
Umiejętność, którą ja, freelancer pracujący tylko przez sześć z dwunastu miesięcy, bez dzieci, z mężem, który pomaga w sprzątaniu i gotowaniu, w końcu chciałabym nabyć… 😉
Ano, nie wiem i pewnie masz rację, że to umiejętność, a nie stan…Ciekawe czy się nauczymy kiedykolwiek…:-)