To zdjęcia zrobione było w 2000 roku gdzieś na żoliborskim placu zabaw. Moje dziecko panicznie bało się piasku. Zabrałam ją stamtąd w góry, strzegłam przed piaskownicami jak oka w głowie, ale przed przeznaczeniem nie można uciec.
Ilość piasku w naszym obejściu przewyższa wszystkie inne ilości. Ilość piasku przerasta ilość węży (na kilogramy przeliczam), komarów, wiewiórek, krówek z polskiego sklepu, kurzu pod meblami i ilość wina nawet. Ilość piasku przekracza dozwolone normy pozaplażowe i choć Beata Kozidrak już dawno przestrzegała, że „tylko piach, suchy piach”, zbagatelizowaliśmy. No to mamy.
Mamy trzy rodzaje piasku:
- Piasek Żółtasek – najlepiej wychodzi na zdjęciach, znakomicie nadaje się do złuszczania martwego naskórka. Po jednokrotnym prysznicu z użyciem mydła, zmywa się w stu procentach (bez mydła skuteczność kąpieli maleje o kilkanaście procent). Nawet w dziadowskich, amerykańskich pralkach, piasek spiera się z ubrań i bębna nie zatyka. W małych ilościach, przenoszonych w niedomytych błonach pławnych kończyn górnych, nadaje się do spożycia w sałatkach i sosach – idealnie imituje sól.
- Piasek Symulant – nie wychodzi na zdjęciach, bo nikt mu zdjęć nie robi. Gruboziarnisty, ordynarny i wyjątkowo prostacki piasek z kupy kamiorów nazwej plażą. Piasek najczęściej przenoszony jest w spodenkach kąpielowych i w zakamarkach anatomicznych. Dłuższe spodenki z siatkową wkładką nieuważnych gołowąsów oraz przestrzeń międzypośladkowa znakomicie nadają się do transportu. Dłuższe obcowanie naskórka z tymże piaskiem powoduje bolesne otarcia, zaczerwienienia i podrażnienia skóry oraz solenne obietnice omijania plaży z daleka. Do spożycia się nie nadaje, w pralce robi dużo hałasu i skraca żywotność suszarki do ubrań.
- Piasek Salt and Pepper – niewyobrażalnie drobny jasnożółty piasek z dodatkiem czarnym jak węgiel kryształków. Tak na oko, w proporcjach trzy do dziesięciu. Z plaży przynoszony jest w uszach, włosach i pod powiekami. Z włosów, nawet dwa razy mytych, przedostaje się na poduszki, z poduszek do układu oddechowego użytkowników poduszek. Wszyscy zatem zejdziemy na odmę płucną. Na skórze zostaje na zawsze chyba, bo po dwóch tygodniach znajduję jeszcze czarne kryształki w różnych zgięciach i zaułkach. Można go spokojnie, acz z niedomycia przecież, nie złośliwie, dosypać do każdego pożywienia – nikt się nie zorientuje. Z majtek się nie spiera więc radzi się białych na plażę nie nosić.
W ostatnim tygodniu podwoiła mi się w domu liczba dzieci. Dwójka dojechała z Kolorado gdzie piasek do piaskownicy kupuje się w sklepie. Naszym piaskiem zachwycone. Wszystkimi trzema rodzajami. Moje dzieci się zaraziły zachwytem. Piasek, w ilościach nadmiernych, przynoszony był z plaży w ręcznikach, w książkach, w muszelkach, klapkach, majtkach i kapeluszach. Albo po prostu, bez kontrabandy, w wiaderkach i pudełkach po kanapkach. Obserwowałam chłopców na plaży. Do wody. Z wody. Tarzać się w piasku. Do wody gdzie fale wlewają wodę, z piaskiem ma się rozumieć, do majtek. Z wody. Biegiem (czyli z „rozpryskiwaniem” piasku po swoich plecach i twarzach leżących) na ręcznik. Zakopać się w ciepłym piasku, bo zimno. Zjeść coś. Napić się. Do wody. Z wody. Tarzać się w piasku itd. (ja naprawdę nie mam nic do facetów, ale czy ten obrazek nie daje do myślenia?). I takie właśnie dzieci w panierce, pakują się do samochodu i do zagrody się pchają.
Z powodu posiadania jednego stanowiska myjącego, trójkę uwalonych piaskiem, czekających na swoją kolej, trzeba było jakoś zatrzymać w ogródku. Stałam więc przy drzwiach z wężem ogrodowych i odpędzałam od drzwi. Do dnia kiedy zaczęli się tarzać w skoszonej, acz niezgrabionej, trawie.
Całej czwórki nie ma już cztery dni, pojechały szkodę robić w Kolorado, a ja dopiero dzisiaj skończyłam wynosić worki z piaskiem z domu i z samochodu. W pościeli, w szufladzie ze sztućcami, w grach planszowych, w kominku… Ilość piasku w naszym domu przewyższa inne ilości, oprócz jednej. Ilości radochy!