Jest noc. Ciemna noc, choć między złowieszczo wyglądającymi chmurami, ukazuje się od czasu do czasu świetliste oblicze księżyca w pełni. Gdzieś między bujającymi się na niespokojnych falach zatoki żaglówkami, a zatopionej w głębokim śnie, jeszcze niedawno tętniącej wieczornym życiem, ulicy, bez większej wyobraźni nazwanej Główną, jest ogród. Zaczarowany. Ogród tonący w dosadnie soczystej zieleni drzew, krzewów i krztuszący się niemal odurzającą mieszkanką zapachów kwiatów i ziół. Strzeliste, przekwitłe już dawno, krzewy bzu spowite w miłosnym uścisku z zachłannie oplatającym je bluszczem…nigdy tego cholerstwa nie potrafię wyplątać, a trujące ci to dziadostwo jak jasny gwint i swędzi mnie skóra potem przez miesiąc… Kropelki rosy na dawno nie przycinanej trawie błyszczą jak maleńkie diamenty odbijając światło księżyca…no nie ma kto trawy skosić. Jak ja się nie wezmę, to już nikt tego nie zrobi… Na środku ogrodu otoczona zielenią, ukryta przed ciekawskimi oczami ulicznych gapiów, mała polanka, do której prowadzą stare, kamienne schodki obrośnięte dookoła mchem. Polanka otulona malinowym chruśniakiem, splątanymi dziko gałęziami glicynii i krzakami bukszpanu. Z góry opiekuńczo otacza ją rozłożystymi gałęziami morwa biała, której spadające bladoróżowe owoce układają się jak puzzle na ciemnozielonej trawie…a jak nie pograbię i tak poleży kilka dni w ciepełku i wilgoci, to daje pierwsza klasa… Oprócz spadających owoców morwy i dochodzącego z oddali odgłosu latarni morskiej, ogród zatopiony jest w ciszy. Jakby spał. Oddycha powoli, równomiernie. Nawet mieszkający w krzakach stary skunks szanuje tę ciszę, przechodzi się bezszelestnie, od czasu do czasu, wzdłuż płotu, jakby był na warcie nocnej, jakby to on był odpowiedzialny za spokój w pogrążonym w ciszy nocnej ogrodzie…co rusz mnie skurczybyk wystraszy, ale walczyć nie będę, wiadomo dlaczego… Do równomiernego oddechu śpiącego ogrodu dołącza jeszcze jeden oddech. Spokojny, miarowy oddech zatopionej w głębokim śnie kobiety. Biała lniana, ozdobiona koronkami koszula spowija jej powabne, kobiece kształty…ha, Chodakowska, a koszulę widziałam w TJ Maxx tydzień temu… Jej długie, ciemne włosy spadają na odkryte ramiona, dłonie, jak do modlitwy, złożone przy twarzy dodają jej dziecięcego uroku. Kobieta śpi na wojskowej pryczy…mój sentyment do wojska spotęgował jeszcze obejrzany wczoraj American Sniper… Beżowy materiał zamocowany na drewnianym, solidnym szkielecie, napina się lekko pod ciężarem jej ciała…ale nie za bardzo się napina…Złożone dłonie służą jej za poduszkę, a ciepły, letni wiatr za koc. W jednej chwili nad śpiącą kobietą pojawia się tajemnicza postać. Odziana w czerń postać staje tuż nad nią. Choć niewielkiej postury, w świetle księżyca, postać budzi przerażenie. Na głowie ma czarną, wysoką przyłbicę z zasłoną spuszczoną na twarz. Na plecach, długa, czarna peleryna falująca na wietrze. W ręce siekiera z czerwonym trzonem…kupiłam w amerykańskiej Castoramie do drzewa na ognisko i nie działa… Nienagannie naostrzone ostrze siekiery błyszczy w świetle księżyca. Postać stoi nieruchoma choć wydaje się, że gotowa jest do ataku. Nagle zrywa się silniejszy wiatr. Peleryna unosi się i odkrywa klapki japonki…no nie wiem skąd te klapki…oddech postaci staje się szybszy i głębszy. Postać powoli, z namaszczeniem wręcz, podnosi rękę, w której znajduje się narzędzie nieuniknionej zbrodni. Drugą ręką powoli unosi do przyłbicy i odsłania zasłonę… Bobby!.. Zachrypniętym, zatrważającym głosem odzywa się następująco: „Cześć Sąsiadko!”
Budzę się z krzykiem w oblanej porannym słońcem sypialni. Na łóżku, bez lnianej koszuli. Zasłony lekko falują przy otwartym oknie. No tak, wszystko jasne, Bobby się mści za ostatni wpis! Mam przerąbane! Siekierą!
Nie ogarniam ale tekst boski,powinnaś pisać kryminały 😊
Storyland, dzięki za komplement :-)! Ja też czasami nie ogarniam mojej podświadomości i jej sennych tworów :-)…