Ja wiedziała od zawsze. W naszej maleńkiej kuchence, na wąskim parapecie stały buteleczki. Buteleczki z kroplami na serce, na żołądek, na wzdęcia, zaparcia, suchoty i niepogodę. Było ich tyle, ile liczy sobie rozsądnej wielkości klasa szkoły podstawowej. Do małych szklanych buteleczek dobierałam sobie butelkę płynu do mycia naczyń. Być może z lekką nadwagą, ale butelka, panią nauczycielką była wyśmienitą. Godzinami siedziałam na blacie kuchennym i bawiłam się w szkołę. Gotująca obiad babcia zdawała się nie zwracać uwagi na wydawane przeze mnie polecenia pachnącym walerianą uczniom, na nagłe przesadzanie niesubordynowanych, na wycieczki szkolne na drugi koniec blatu, na kartkówki i apele szkolne. Mruczała pod nosem Godzinki. A ja budowałam biznes plan na życie.
Szkoła mi pomogła. Pomogła nie zmienić zdania. Nie, nie dlatego, że miałam wspaniałych nauczycieli i chciałam iść ich śladami. Chciałam te ich ślady zadeptać, zamieść, a najlepiej dziurę przed ich stopami wykopać żeby się potknęli i już nigdzie nie szli. Tak źle chodzili. Przez chwilę chciałam być biologiem, to się w biologii rozszerzyłam. Nie na długo. Podpadłam nauczycielce niewyparzoną gębą, a na koniec wypadł mi na ławkę martwy gołąb z formaliny i karierę biologia szlag trafił. Miałam epizod z psychologią. Chciałam bardzo. Tutaj trzeba było polski i historię znać. Pani od polskiego jest już w podeszłym wieku i uszanuję. Powiem tylko, że to cud prawie, że pisać po polsku trochę umiem. A jak nie umiem, to wiadomo czyja wina. O panu od historii też nic nie powiem, bo ten, dla odmiany, jeszcze dziarski. Obawiam się odwetu. I takim sposobem nikomu psychologicznie nie pomogę i prawdopodobnie to z korzyścią dla pomocy potrzebujących. Został język obcy (przedmioty ścisłe celowo omijam, bo to żenada – tym razem moja). I szło mi jako tako i nauczyciel eee…co on tam robił? Aha, uczył!
Moje dziecko jest w drugiej klasie liceum. I planów nie ma. Konkretnych planów nie ma, bo niekonkretne ma. Co tydzień inne. Teorie jakieś wychowawcze mówią żeby nie naciskać, żeby nie zniechęcać, że jak sobie coś tam wyśni i bardzo chce, to jej się uda. Dzieci trzeba wspierać w marzeniach, skrzydeł im nie podcinać. Wręcz przeciwnie, zbierać piórka po ulicy i doklejać butaprenem. Kampanie społeczne nawołują żeby nielotów nie produkować. Wzmacniać pozytywnie, nie krytykować mrzonek i stać za urojeniami murem. Niech rozwija swoje pasje, szuka nowych zainteresowań. Wszystko fajnie tylko, że na drodze stoi system, a że żyjemy w społeczeństwie, zasad systemu trzeba przestrzegać, choćby minimalnie. Wybrać trzeba dodatkowe przedmioty w szkole. Według zainteresowań. Najlepiej od razu na poziomie szkoły wyższej, pozaliczać sobie co nieco już na przyszłość. Poeksperymentować z zainteresowaniami nie ma jak, bo można się licealnie doktoryzować tylko z kilku przedmiotów. I teraz wiem dlaczego. Kasia doktoryzuje się z historii i angielskiego i ma już publikacji na pół książki. Wydaje się, że na nic innego nie zostało już wolnego myślenia. Kasi trochę zostało i urojenia ma. A to, że zostanie weterynarzem. Stoję z nożyczkami i skrzydełka ciach. A biologię dodatkową wzięłaś? Nie. A kto zwiał z laboratorium jak robili sekcję oka owcy? Ano Kasia. A kto się boi dotknąć, choćby patykiem, zdechłej myszy? Wiadomo kto. Tydzień później chemikiem chce być. A chemię ma? Nie. A będzie mieć? Nie, bo nie lubi. To może ja zasugeruję coś z językami. Logika mi tak podpowiada. Zna dwa biegle, trzeci truchcikiem i dwóch innych uczy się w szkole. I jest najlepsza. I jest zachwycona. I tylko o tym przy stole opowiada. Może? Nie. Śladami rodziców szła nie będzie. To dolepiam jakieś inne piórka. Może społeczeństwem by się zaopiekowała? Odpowiada, że sobą się nie potrafi zaopiekować, a co dopiero społeczeństwem. Riposta cięta, jak nic nadaje się na prawnika. Mowy nie ma. Dziennikarstwo? Zbytni ekshibicjonizm.
Zostawić w spokoju? Nie doradzać? Nie podsuwać pomysłów? Być może. Gdybym słuchała tego co mi doradzali, byłabym dziś panią Krysią w plisowanej spódnicy w wydziale ewidencji ludności urzędu jakiejś gminy. A ja spódnic tak nie lubię. Stoję więc twardo, przymurowana rzeczywistością, na ziemi. W jednej ręce nożyczki, w drugiej butapren. Nade mną kołuje moje dziecko trzepocząc skrzydełkami i czeka, z której ręki dzisiaj dostanie.
To może pytanie naprowadzające. Kasiu, co lubisz robić najbardziej? Otwierać prezenty! Dwu i półletnia Kasia w pracy.
A może muzyk?
A!!!! Jak dobrze, ze my na etapie „jestem i będę księzniczką”
Oj Ela, jaki to fajny etap!
A jak się koleżance słój formaliny na plecy na biologii wylało to się już nie pamięta, co????? Koleżanka do dziś „zapaszek” i traumę pamięta
Ano zapomniałam trochę…Przepraszam za zapaszek. No i parafinę z formaliną pomyliłam. Już poprawiłam, ale obora jest :-)…