Językowo…

FullSizeRender

rysunek pokazyjący różnicę między angielskim czasami z poważnej książki More Grammar Games, Cambridge Universit Press…

Zastanawiam się nieraz jaki wydźwięk ma dla mnie code switching, czyli naprzemienne używanie języków. Czy bardziej jest to niechlujstwo językowe, czy też pozytywna cecha charakterystyczna dwujęzyczności? Czy bardziej umiejętność wrażania myśli w dwóch, czasem trzech językach, czy nieumiejętność wyrażania w jednym? Czy jest to oznaka językowego zarozumialstwa, o czym gdzieś tam przeczytałam, czy może oznaka niepełnosprawności językowej, może lenistwa trochę, czy też może oznaka niezwykłej płynności językowej, umiejętności dobierania słowa, które najbardziej odpowiada wyrażanym emocjom, czy najbliższemu skojarzeniu?

Według niektórych językoznawców, jak Francois Grosjean na przykład, jestem dwujęzyczna. Byłam przez chwilę nawet trójjęzyczna. Grosjean nie przykłada wielkiej wagi do poziomu używanego języka, ani nie mierzy jego używalności w procentach, metrach, czy promilach. Kupuję trzy precle, wykłócam się o miejsce parkingowe, pozdrawiam sąsiada znaczy, że używam odpowiedniego obcego języka w odpowiedniej sytuacji społecznej. A ja ciągle mam z tym problem. Mam problem żeby nazywać siebie dwujęzyczną. I pewnie niesłusznie. Każde uczucie i to najgłębsze i to najczarniejsze jestem w stanie wyrazić i idiomem i wulgaryzmem walnę jak potrzeba i akademicko się wypowiem jak kto zagai. Akcentem nawet się nie zdradzę żem posiadaczką słowiańskiego aparatu fonacyjnego. Mimo to, zniżam głos i lekko się zawstydzam kiedy mówię, że jestem dwujęzyczna. Bo się wykułam czasowników nieregularnych na pamięć, bo tylko graficznie przedstawiona różnica między czasem Present Perfect i Present Perfect Continues do mnie przemówiła, bo palec do ust musiałam wkładać żeby zobaczyć gdzie się jakie głoski produkuje. Moje dzieci, w moim, w swoim również, mniemaniu są bezsprzecznie dwujęzyczne. I mimo, że mój angielski jest lepszy niż ich polski, mam poczucie, że one są bardziej dwujęzyczne niż ja. Dlaczego?

Ale ja nie o tym przecież…

Od kilka miesięcy nasza szkoła, a co za tym idzie i ja dostajemy w prezencie marokańskich uczniów. W prezencie, bo są przesympatyczni, zdolni, pracowici, skromni i prawdziwie dwujęzyczni. Albo i trójjęzyczni. Kilka miesięcy temu o Maroku wiedziałam tylko tyle, że jest. Teraz wiem więcej. Szczególnie jeśli chodzi o marokańską wielojęzyczność. Oczywiście wszystko zależy od tego w jakieś części kraju się mieszka, kim byli czy są rodzice i jaki status społeczny się do takiego ucznia przyplątał. Wszyscy moi uczniowie władają dwoma językami – arabskim i francuskim. Kilkoro z moich uczniów mówi też w języku berberyjskim, bardzo starym języku, który dopiero od niedawna został wprowadzony do szkół. Wcześniej język ten był głównie obecny w przekazach ustnych. Moi Marokańczycy nie potrafią czytać, ani pisać w języku berberyjskim, ale wymieniają go na pierwszym miejscu. Dla jednego to był pierwszy język, bo opiekowała się nim mówiąca w tym języku babcia, dla innego to język rodziny matki – prawie jak świętość. Dla innych to język ich dziadków, którzy nie chcą żeby berberyjski wgasł i zmuszają wnuczęta do posługiwania się tym językiem. Poza berberyjskim, wszyscy uczniowie z Maroka mówią w mieszkance arabsko-francuskiej. I tutaj dochodzę do sedna. Mówią w mieszkance. Snuję się za nimi po korytarzu, podsłuchuję, szpieguję w toalecie, jem kanapkę przy stoliku obok. I pytam i wypytuję i zadaję pytania. A dlaczego ten język teraz, a tamten za chwilę, ten w przerwie na papierosa, a tamten w przerwie na lunch? Pół zdania po francusku, drugie pół po arabsku, początek żartu po arabsku, koniec po francusku (sama zaczęłam słuchać ichniego jednoosobowego kabaretu, Gad Elmaleh, który przeniósł się do Stanów i opowiada o swoich językowych perypetiach). Odpowiedź jest taka sama, od wszystkich. Bo my z Maroka jesteśmy, tam wszyscy tak mówią, nic nam się nie miesza, nie czujemy, że czegoś nam brakuje. Jeśli nie potrafimy powiedzieć czegoś po arabsku, to pewnie dlatego, że potrafimy to samo powiedzieć po francusku i nie czujemy się słabsi w którymś języku, mniej płynni, mniej komfortowo…Każda odpowiedź na moje pytanie zaczyna się jednak od „a bo my z Maroka, w Maroku tak wszyscy…”. I to mi utkwiło i to mi się podoba.

Staram się jak mogę żeby stosować metodę OPOL (One Parent One Language), ML@H (Minority Language at Home), czy OFOL (One Flaszka One Language), ale nie zawsze wychodzi. Właściwie zawsze nie wychodzi. Code switching wydawał mi się zawsze porażką, pójściem na skróty, poddawaniem się. Delikatnie poprawiam, parafrazuję i tłumaczę na polski. Sama się pilnuję żeby nie wkładać słówek angielskich do polskich zdań. Nie poddaje się, walczę, ale czasem nie mam siły ani czasu walczyć, tłumaczyć, objaśniać, przytaczać dziesiątki przykładów. Czasem, szczególnie kiedy dzieci są nastolatkami i z tej racji właśnie mają wszystko w tyle, ważne jest, że chcą coś powiedzieć i usłyszeć odpowiedź. A może trzeba po marokańsku, zostawić, obserwować i podziwiać. Bo moje dzieci z „mieszanej językowo rodziny przecież są, w mieszanych rodzinach tak wszyscy…”

I tak sobie myślę, wracając do początku postu, czy to nie jest tak, że my, tacy podrabiani* dwujęzyczni czujemy się bardziej w obowiązku nie mieszać języków? Czy to nie jest tak, że ja traktuję polski i angielski jako dwa odrębne narzędzia, a moje dzieci jako jedno wielkie narzędzie, taki młot na przykład, którym są w stanie rozwalić wszystko? Czy to nie jest tak, że chcę mieć porządek językowy, bo nie czuję się tak zupełnie komfortowo w żadnym w tych języków (na przykład rozmowa o metodyce albo o chorobie mojego dziecka po polsku słabo mi idzie – wszystko na ten temat czytałam po angielsku)? Czy też może nie mam racji i angażuję niepotrzebnie moją piękną rozczochraną? Pomocy!

* czujecie, że to „podrabiane” to tylko taki amatorski środek stylistyczny, nie? Nie obraziłam nikogo, co?

14 myśli w temacie “Językowo…

  1. baixiaotai 3 lutego, 2016 / 3:14 am

    Myślę, że jest jeszcze jeden powód: jednojęzyczni często uważają mieszających języki dwujęzycznych za „gorszych”. Patrz, wyjechała na parę lat do Stanów i już udaje, że polskiego nie pamięta! Jak myślisz, że umiesz po polsku, to powiedz bezbłędnie „w Strzebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”. Itd. A przecież dwujęzyczni nie powinni się wstydzić tych w sumie drobnych błędów, bo komunikacyjna funkcja języka zostaje zachowana. Jeśli interlokutor wykaże minimum dobrej woli, to te drobiazgi mu nie przysłonią osoby, która się czasem nie do końca wprawnie językiem posługuje.

    • aniukowepisadlo 3 lutego, 2016 / 12:45 pm

      Zgadza się…i szkoda, że tak mówią, bo czasem sprawiają, że ci właśnie dwujęzyczni czują się źle z tym, że coś im tak umknie, zapomni się, czy pomyli. A nie powinni chyba,nie?

    • aniukowepisadlo 4 lutego, 2016 / 3:00 pm

      Dziękuję ci bardzo…zarumieniłam się po drugim zdaniu…Dziękuję za komentarz!!!

  2. Blanka 5 lutego, 2016 / 8:06 am

    Moja 10-letnia córka jest dwujęzyczną Szwajcarką, mówi po francusku z tatą i w szkole, a ze mną i babcią po polsku, sama jestem trójjęzyczna. Zawsze i wszędzie mowię do niej po polsku.
    Miałam zabawną sytuację na warsztatach dla dzieci we warszawskim Muzeum Narodowym. Jestem przyzwyczajona mowić do jej koleżanek po francusku. A tu, jakiej dziecko dotyka obraz, a ja automatycznie mowię do niego po francusku. Śmieszne jest to, gdyby to zrobiła moja córka zwróciłabym jej uwagę po polsku.

    • aniukowepisadlo 6 lutego, 2016 / 5:56 pm

      Blanka, to fajnie, że udaje ci się utrzymać mówienie do córki po polsku cały czas. U mnie jest różnie…tzn, ja staram się mówić do nich cały czas po polsku, gorzej z ich odpowiadaniem w tym języku. Jest im łatwiej mówić po ang. o szkole, o sporcie, i znajomych. Po prostu nie mają takiego „nastolatkowego” i „szkolnego” słownictwa. A mając dwójkę nastolatków w domu, to ja się cieszę, że w ogóle chcą do mnie mówić :-)…

  3. Ania z Osobiedlamnie 7 lutego, 2016 / 11:15 pm

    Nie mam „okazji” być dwujęzyczna (choć nie miałabym nic przeciwko temu:) ), więc dorzucę moje 3 grosze z innej, niż Wasza, perspektywy. Podziwiam Was i zazdroszczę po trochu. Przez paręnaście miesięcy używałam niemal wyłącznie języka angielskiego. Z czasem łapałam się na tym, że myślę, liczę po angielsku. Skracałam polskie rozbudowane zwroty – jednym angielskim słowem. Tak było wygodniej, krócej, a przede wszystkim zabawniej!:) Z drugiej strony podziwiam trud, jaki wkładają rodzice w to, żeby dzieci znały swój rodzimy język. To musi być ogromne wyzwanie. Zwłaszcza, jak piszesz, gdy w domu nastolatki:) Pozdrawiam:)

    • aniukowepisadlo 15 lutego, 2016 / 1:50 pm

      Dzięki Aniu, no właśnie z tym angielskim to tak jest, że jest łatwiejszy. Łatwiej coś czymś zamienić, przy takim wyborze słownictwa jakie jest w języku angielskim, zawsze można jakiś synonim czegoś znaleźć. Ale właśnie wtedy napadają mnie myśli, że idę na łatwiznę, że się lenię…A dzieci po polsku uczyć, to orka straszna – każda mama dwujęzyczniaka potwierdzi. Mam tylko nadzieję, że kiedyś powiedzą, że warto było.

  4. pharlap 10 lutego, 2016 / 6:39 am

    Z dziećmi nie mieliśmy problemów gdyż w momancie opuszczania Polski miały 10 i 5 lat czyli polski był już dobrze zakorzeniony. W domu mówilismy tylko po polsku i 35 lat później oboje mówią dobrze po polsku.
    Ciekawe, że córka, która miała za sobą 3 lata polskiej szkoły czyli biegle czytała i pisała po poslku, nie miała najmniejszych problemów z angielską pisownią (spelling) . Według mnie to zasługa fonetycznego charakteru naszego języka. Dzieci anglojęzyczne mają z tym ogromny problem.
    Co innego wnuki – w rodzinie córki mąż jest Niemcem. Ich córka nie lubi języków innych niż angielski. W rodzinie syna, żona Australijka otwarta na wszelkie dziwne idee – dzieci należą do polskiego harcerstwa i tańczą w polskim zespole pieśni i tańca. Inna sprawa, że w obu tych instytucjach polski jest używany bardzo oszczędnie.
    Dwójka starszych wnucząt ze strony syna, 11 i 9 lat, wtrącają polskie słowa tam gdzie im wygodnie – naleśniki, ognisko, zbiórka. Ich ojciec często mówi do nich po polsku, ale w domu dominuje matka Australijka. Niestety mamy z nimi bardzo mało kontaktu więc gdy się spotkamy to mówimy po angielsku.
    Jeśli chodzi o wtrącanie do polskiej mowy angielskich słów przez Polaków z krwi i kośći, z dziada i pradziada, to uważam to za niechlujstwo.

    • aniukowepisadlo 15 lutego, 2016 / 1:57 pm

      Dzięki pharlap, ciekawe spostrzeżenie z tym spellingiem. Muszę pomyśleć. Fajnie, że wnuki należą do takich polskich organizacji. Gratuluję synowej! No i szkoda, że kontakt z wami ograniczonym, to na pewno byłoby dla nich bardzo pomocne. Kiedy my jedziemy do Polski na miesiąc, dzieci po tygodniu mówią po polsku o wiele lepiej niż w domu.

  5. Aleksandra 31 lipca, 2016 / 3:15 pm

    Znajomi Polacy, ktorzy mieszkaja w USA od ponad 20 lat, przynajmniej niektorzy, zdaja sie nie kontrolowac tego w jakim jezyku mowia: zaczynaja po angielsku, potem ni z tego ni z oewgo przechodza na polski. I tak w ta i wewta. Bywa to denerwujace, szczegolnie jak w gronie sa osoby nie znajace polskiego.

    • aniukowepisadlo 31 lipca, 2016 / 7:03 pm

      Aleksandra, zgadza się, ale i mnie się też zdarza mieszkać języki kiedy rozmawiam z kimś kto umie w obu. Zazdroszczę zawsze purystom językowym, którzy nie idą na skróty tylko dzielnie wypowiadają się w jednym…

      • Aleksandra 1 sierpnia, 2016 / 2:25 am

        Rzecz w tym, ze owe wspomniene osoby zdaja sie niekontrolowac zupelnie tego w jakim jezyku mowia, nie chodzi o wtracanie pojedynczych wyrazow tylko dlugie wypowiedzi w jezykach naprzemiennie. Sa przy tym swiadomi, ze nie wszyscy uczestniczacy w rozmowie znaja polski. Troche to niegrzeczne wedlug mnie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s