Zima na Krecie czyli czasami Narnia (2019 Paulina All Rights Reserved)

Patrz jak pięknie wyglądają te góry. Narnia po prostu. – powiedziała Paulina wyglądając przez brudne od deszczu i pyłu afrykańskiego okno. Przesiedziałyśmy w domu cztery dni wysłuchując wycia wiatru, sprawdzając ile kropel wody na suficie, czy piwnica nie tonie, czy drogi przejezdne i jak daleko od nas kolejne lawiny błotne. Od jednego wyłączenia prądu do kolejnego, gotowałyśmy, nadużywałyśmy Netflixa, jadłyśmy co ugotowałyśmy i piłyśmy herbatę na przemian z kawą i winem. I po czterech ciemnych, zimnych, deszczowych i wietrznych dniach nad pięknymi Lefka Ori (Góry Białe) wyszło słońce. Wygrzebało dziurę w czarnych, napuchniętych od deszczu chmurach i oświetliło ośnieżone szczyty, pozostawiając resztę wyspy z otwartymi z zachwytu ustami. Wspięłam się na dach zrobić zdjęcie godne nagrody National Geographic. Wyszło jak widać. Marnie. Ale zaraz… nie każdemu dane oglądać takie cuda! Do Narni też nie było tak hop siup! Pokój, szafa, samotny spacer po zimowym lesie. Narnia na Krecie jest nagrodą dla tych, którzy przeżyli wichury, ulewy, brak prądu i ogrzewania. Musicie uwierzyć na słowo, że widok białych szczytów oblanych promieniami słońca w samym środku ciemnego nieba to widok wart miliona dolarów. Zdjęcie nie oddaje. Może aparat, a może fotograf do kitu. 

Zima na Krecie to ciekawe doświadczenie. Ciekawe dlatego, że wcale nie takie inne jak inne zimy, w innych miejscach, w których mieszkałam. Wieczorami wcześnie robi się ciemno. Poranki  nie sprzyjają wstawaniu. Jest zimno i są opady. A opadów jest sporo. Palimy w kominku, chodzę w ciepłych, filcowych kapciach, piję rozgrzewające herbaty i czytam pod kocem. Jedyna różnica to to, że wszystko w temperaturze dziesięciu stopni.  Jesteśmy  jednak na Krecie i jeśli nie ma słońca i termometr nie pokazuje dwudziestu pięciu stopni lub więcej, trzeba zachowywać się tak jakby to była zima. Trzeba być marudnym, zziębniętym, skulonym i narzekającym, że za długo, za zimno, za mokro. Bo właśnie o to mokro chodzi. Woda w morzu mokra, z nieba leje mokre, ściany i sufity nieszczelne, również mokre, przy braku porządnego ogrzewania podłoga od wilgoci mokra, w szafie ubrania wilgotne, pościel, ręczniki, kot i pies też. Do tego od czasu do czasu przysypie pomarańczowym pyłem z Afryki i mamy błoto na oknach i piach między zębami.

Ale jest też inaczej niż wszędzie. Jest nieprzyzwoicie zielono. Tutaj gdzie mieszkam nie zawsze jest zielono, bo lato jest suche i zakurzone. Wtedy mój ogródek przypomina krajobraz księżycowy. Zimą natomiast jest cudownie. Soczysta trawa, a właściwie grecka koniczyna, która pod butami chrupie jak konsumowane na prędce rzodkiewki. Rosną kwiaty na łąkach, a kiedy jest pogodnie, przylatują doń pszczoły i pszczelą się na całego. W ogródkach sąsiadów (mój się poddał) sezon na zielone warzywa. Brokuły można zbierać jak kwiaty, kalafior i kapusta i koperek i pietruszka i koper włoski. Zielono, soczyście, smacznie i zdrowo. Wreszcie można pojeździć na rowerze, nawet w samo południe. Kocham rower i dla mnie to najlepszy na niego czas. Można pospacerować po górach, po zupełnie pustych plażach, pobiegać jak kto nie boi się o swoje stawy kolanowe. Można zajrzeć do miasta. Chania zimą jest taka inna. Restauracje przy porcie mają w nosie jak wyglądają (a wyglądają jakby się broniły przed tsunami) i pozamykały za pomocą desek i worków z piaskiem swoje podwoje przed nielicznymi głodnymi. Sklepiki z pamiątkami zamknięte do wiosny. Brzmi ponuro, ale wtedy właśnie można zauważyć rzeczy, które latem nie zwrócą naszej uwagi. Czarodziejski zakątek, piękne, stare drzwi, kapliczkę, czy napis Fuck NATO. Otwarte są tylko restauracje, do których przychodzą mieszkańcy – czyli najlepsze! Nigdy wcześniej nie zauważyłam tej małej restauracji w środku starego miasta z najprawdziwszym (według obsługującego nas Serba) serbskim ajwarem i pachnącą na pół miasta zupą warzywną. 

I jak zwykle, jak w życiu i jak w Alpach po miesiącu ulew i totalnego, meteorologicznego wkurwu, nadchodzi taki poranek kiedy budzisz się i wynurzasz swoje skulone, zziębnięte ciało spod kołdry (kołdry, koca, narzuty i psa) a tu za oknem Narnia. Narnia z obietnicą nadchodzącej wiosny!

4 myśli w temacie “Zima na Krecie czyli czasami Narnia (2019 Paulina All Rights Reserved)

  1. Edyta Tkacz 20 lutego, 2019 / 7:46 pm

    U nas tej zimy też nawiewa sporo kurzu z Afryki 🙂

  2. Edyta Wachowicz 21 lutego, 2019 / 1:34 pm

    Bardzo pięknie opisane, przypomina mi to moją zimę na Sycylii, nie było tylko afrykańskiego piasku i serbskiej kuchni. Za to zieleń obłędna.

    • aniukowepisadlo 21 lutego, 2019 / 1:49 pm

      Ta zieleń jest niesamowita. Nie ma co żałować piasku, ale serbskiej kuchni i owszem :-)!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s