W sprawie prestiżu języka polskiego i Polski…teraz ja!

Screen Shot 2013-10-17 at 4.06.14 PM

Ela w swoim sprawozdaniu ze spotkania w Katowicach pisała, między innymi, o niskim prestiżu języka polskiego. O tym jak musimy o niego dbać, sprawić żeby nasze dzieci nie tylko umiały się nim posługiwać, ale kochały go i były dumne z tego, że mówią po polsku i są Polakami – tego tak dosłownie Ela nie napisała, ale jestem pewna, że się ze mną zgodzi. Faustyna u siebie zacytowała uczestniczkę dyskusji językowych w Paryżu: „Język, którego się nie kocha, umiera.” Pozytywnie nastawiona do życia Ela zmieniła to na „Język, który kochamy, żyje.” Sylaba dopisała piękny komentarz pod Elą…naprawdę cudowne mam te językowe koleżanki! Jest problem, jest sprawa – nie pierniczymy się, tylko do roboty! To ja też chciałabym dorzucić swoje dwa grosze w temacie poprawy prestiżu języka i propagowaniu dobrego obrazu języka i kraju.

Nie będzie o moich dzieciach, bo się nimi nachwaliłam już niemało. I nie będzie o tym, jak to ja się mocno staram zareklamować polską mowę i polską kulturę. Jak to molestowałam mailami pana z wydawnictwa Muchomor i w końcu przysłał mi ostatni w Polsce egzemplarz Pocztu Królów Polskich. Nie będzie o nieustannie propagującym język polski i Polskę Chrisku moim. I nie będzie też o tym jak co roku robię wigilię polską w naszej szkole, że opłatek nielegalnie (bo do kościoła nie chodzę) sprowadzam z północy Niemiec żeby amerykańskie dzieci nakarmić. Jak walczę żeby klasa Jasia wymawiała perfekcyjne Ś a nie SZ w „Wesołych Świąt”. I nie o tym jak w naszej kilkurodzinnej Polonii walczę o jasełka po polsku. W ogóle nie ma żadnej, w tym o czym napiszę, mojej zasługi. Nic a nic…Samo się zrobiło!

Będzie o tym jak szesnaście lat temu w Toruniu spotkałam grupę młodych zapaleńców, którzy przylecieli ze Stanów uczyć języka polskiego. Przez pierwszy miesiąc uczyli się języka i życia w naszym kraju. Jedynym moim wkładem była lekcja przekleństw w języku polskim – musieliśmy ich tego nauczyć żeby wiedzieli o czym młodzież szczebiocze, a nasza nauczycielka polskiego była zbyt dobrze wychowana żeby przeklinać na głos i studiować ortografię przekleństw – ja nie! Przyjechali, pouczyli rok w różnych liceach w Polsce, pożyli sobie Polską i pojechali. Nie dalej niż wczoraj na fejsbuku widzę jak dwóch panów „rozmawia” sobie w komentarzach pod jakimś zdjęciem…po polsku! Cudownie! A raczej „zajebiście” bo to właśnie słowo upodobali sobie bardzo! Poczułam, że coś tam zostało z tej naszej Polski, jakiś kawałek gdzieś im w sercu siedzi. Miło…

Siedzimy sobie na trawie na amerykańskich dożynkach, słyszę język polski, zagaduję i rozwija się bardzo ciekawa rozmowa. Do rozmowy włącza się mój amerykański przyjaciel i moim rozmówczyniom szczęka opada na trawnik. O moim przyjacielu z Bostonu pisałam już rok temu, kiedy to ostatni raz zamieniłam z nim kilka zdań po polsku, przed tamtym spotkaniem widziałam się z nim trzynaście lat temu w Warszawie. Nie ma chłop styczności z językiem polskim a jednak…jego polski jest cudowny! Się stara, podsłuchuje, powtarza, przeczyta to i owo, interesuje się sprawami naszego kraju, kulturą i muzyką polską. Jego ośmioletni syn nie tylko umie kilka słów po polsku, ale jak mogliście zauważyć na zdjęciach ze Stanów, na mecz baseballowy poszedł w koszulce z orłem! I to jest budowanie dobrego obrazu naszego kraju, sympatii do języka i do kultury.

A kobietki z trawnika? Siedzi sobie przesympatyczna pani w wieku pośrednim i rozmawia z trzyletnią dziewczynką po polsku. Widzę, że dziewczynka dwujęzyczna, bo babcia uczy ją jak się co nazywa, że trawka, że źdźbło, że dynia. Przytulam się do nich i zaczynamy przemiłą rozmowę. Pani z Krakowa, mieszka w Stanach od trzydziestu ośmiu lat. Mąż Amerykanin, dwójka dzieci i trzyletnia wnuczka. Oczywiście (chociaż nie zawsze oczywiste), jej polski bez skazy, mówi, że dzieci pięknie mówią po polsku, a teraz ona uczy wnuczkę. W piękny sposób i ona i jej siedząca obok siostra wypowiadały się o Polsce, o Polakach i tak sobie myślę, że właśnie dlatego, że mają takie podejście, w ich rodzinie język, a przede wszystkim polskość nie zaginie! I to nie był jakiś heroiczny patriotyzm z powstaniami i obozami w tle. Po prostu, fajnie jest! I tyle!

I na koniec mój prywatny szczękoopad. Na lotnisku w Londynie po raz pięćdziesiąty kontrolują nasz paszport i piękny Włoch o imieniu Paolo wita mnie po polsku! Może mama Polka? Nie! Okazało się, że podróżuje często do Polski i kocha nasz kraj. I nie dlatego, że się na rynku w Krakowie można uchlać i zdemolować kawiarenki. W Krakowie nie był, ani w Warszawie. Za to w Gorzowie Wielkopolskim. „Bo ja jestem fan Stal Gorzów!” I wszystko jasne!

Kolejny językowy wpis będzie o emocjach, bo emocji mam w cholerę ostatnio!

Dwujęzyczne pisanie

Na Zebraniach Rodzinnych ustaliliśmy, że oprócz tego, że mówimy po polsku, mordujemy się z czytaniem po polsku, popiszemy trochę. Pomysł oczywiście nie spodobał się młodzieży, ale po perswazjach ocierających się o przemoc fizyczną i szantaż emocjonalny, dzieci z entuzjazmem (!!!) zgodziły się na mój pomysł. Po kilkuminutowych negocjacjach, ustalone zostało, że będą układać zdania z wyrazami (wiadomo- wyrazy na różnych poziomach, w miarę potrzeby i zgodnie z panującym w tym dniu ogólnym nastawieniem do nauki), a w porywach pisać jakieś krótkie opowiadania.

Pisanie budzi we mnie mieszane uczucia. Podczas gdy rozmowa jest środkiem komunikacji (mówię tylko o naszym przypadku) i odpowiedzią na jakąś konkretną potrzebę lub wyrażeniem samej tej potrzeby, o ile czytanie, szczególnie dla oporniejszych to również zaspakajanie potrzeb (bo trzeba się dowiedzieć z smsa, o której mam być w domu i jaki chleb kupić), tak pisanie może być łatwo ominięte. Po co odpisywać mamie na smsa, wolę zadzwonić? Nawet jeśli odpisuje się koledze na FB, to wszystko, i informacje i emocje, można przekazać emotikonami. Potrzeby pisania brak. A potrzeba to największa siła pchająca nas wszystkich do nauki, poznawania i zagłębiania się w język. Z drugiej zaś strony, jak już zaczną pisać to okazuję się, że są w tym całkiem nieźli. Męczą się dużo mniej niż przy czytaniu, a Kasia pokazuje swoje osobowość i wyjątkowe poczucie humoru! Wręcz niebywałe jest to, że nie mają problemów z ortografią. Dar jakiś z nieba czy co? Więc kwestię ó czy u, ch czy h mamy z głowy. Kasia nie ma żadnych problemów z ę, ą, z którymi boryka się mnóstwo dzieci dwujęzycznych. Tak więc pisanie to deser dla nich, ale, żeby nie było, to nie deser po który się chodzi i prosi na kolanach. Jak jest, zjem, ale żeby tam od razu po repetę iść, to raczej nie. Czy pisanie może poprawić czytanie? Czy skoro lubią pisać bardziej niż czytać po polsku (po ang. jest inaczej), to pisać? Oto próbki pisania z tego tygodnia.

Jasiek miał napisać zdania z pięcioma czasownikami (nie na zdjęciu) w trzeciej formie czasu przeszłego, liczby pojedynczej (chyba najczęściej używana forma oprócz pierwszej) i z pięcioma rzeczownikami. Oto jego zdania. Pierwsze, proste, ale całkiem całkiem…

DSC03105

Kasia miała takie samo zadanie, ale trudniejsze wyrazy i dłuższe zdania. Oto popis jej poczucia humoru i wyobraźni.

Przykłady zdań:

wymiotując – Wymiotując Janek-Baranek (tak czasami nazywamy Jasia) chciał nam wytłumaczyć gdzie jest jego córka.

(Kasia zapomniała g – nie wiem czy przez przypadek, czy nie wiedziała, że musi być)

chcąc nie chcąc – Chcąc nie chcąc panienka musiała kupić świeczki na grób swojej krowy.

dziąsło – Krowę Małgorzatę bardzo bolało dziąsło z prawej strony.

kiełbasa – Kiedy panienka wróciła do polski, pierwsze co musiała zrobić to zjeść kiełbasę.

zbierając – Zbierając grzyby, swyszeliśmy głośne wrzaski małp.

(to z angielskiego, że w czyta się jak ł)

A to historyjka:

DSC03106

W obronie telewizora

IMG_6192

Elę z Dwujęzyczności kocham bezwarunkowo za wszystko i wszystko o czym pisze uważam za bardzo wartościowe, mądre i poparte jej szeroką wiedzą i ogromnym doświadczeniem. Ela napisała bardzo ważny tekst o szkodliwości telewizora, głównie jeśli chodzi o małe dzieci. Zasugerowała też, że może ja napisałabym post o tym, że dobry telewizor nie jest zły i może się przydać, szczególnie starszym dwujęzycznym dzieciom. Niniejszym więc występuję w obronie telewizora…

Nie lubię tego krzesła przy oknie. Tam układam (właściwie to walę byle jak) pranie do prasowania. I kupa wygnieciuchów czeka na…pana od telewizora! Pan od telewizora naprawi nam telewizor i dopiero wtedy, i tylko pod takim warunkiem dzieci będą miały rękawy od t-shirtów na kant i skarpetki w kostkę uprasowane. Pierwsza i najważniejsza rola telewizora w naszym domu to odwracanie mojej uwagi od znienawidzonego prasowania. I nie mogą to być filmy mądre, dokumentalne, bo od tych filmów mam dwie blizny po poparzeniach, ale głupie seriale albo programy o tragediach osobistych, niewiernych mężach, rozwiązłych córkach i wścibskich teściowych. Mózg wyłączony, w łapie żelazko i prasuję co popadnie, kurtki przeciwdeszczowe, folię spożywczą, zadanie domowe Jasia i plecak Kasi. Chris używa telewizora w celach informacyjnych. Co rano telewizor informuje go w języku angielskim i rosyjskim czy ilość państw i ich przywódców nie zmieniła się w ciągu nocy, czy napadliśmy na coś lub kogoś i skąd się wycofujemy. Bez tych informacji mogłaby go czekać niemiła niespodzianka w pracy w postaci podwyższonego stopnia zagrożenia charakteryzującego się różnorodnymi działami wojskowymi, o których pisać mi nie wolno (musiałabym was wszystkich zastrzelić oczywiście). No ale przecież o dzieciach miało być… Zastanówmy się, jakiż to mam wkład językowy (szczególnie jeśli chodzi o słownictwo) w rozwój drugiego języka u moich dzieci? Ano głównie kuchenno-łazienko-porządkowy. Kawałek książki wieczorem i coroczne wizyty w Polsce. I tyle. A skąd mają znać takie słowa jak Minister Spraw Zagranicznych (już nie mówiąc o tym, że dobrze byłoby znać jego nazwisko i co tam ostatnio sknocił), gaz łupkowy, niepożądane działania środków antykoncepcyjnych, zaburzenia w myśleniu przestrzennym, życie godowe parzystokopytnych, czy funkcjonowanie hamulców na wojskowej jednostce pływającej? Jestem przekonana, że bardzo dobrze rozwinięte, jak na dziecko dwujęzyczne, słownictwo Kasi (a mam nadzieję, że i Janek się wkrótce podciągnie) pochodzi tylko i wyłącznie z mnóstwa programów przyrodniczych, filmów po polsku i oglądania wiadomości w telewizorze właśnie. A kiedy przechodząc obok mnie prasującej i oglądającej odmóżdżające programy usłyszą: „A ty co? K…. Mam ci przypi……w ten za… ryj?” Super! Przecież to też język i znakomita okazja do wytłumaczenia kto i w jakich sytuacjach go używa. Nie wspomnę już nawet jaka wielka przyjemność płynie z oglądania dobrych filmów i nie wiem dlaczego mielibyśmy z takiej przyjemności rezygnować. Chris i ja uwielbiamy oglądać dobre filmy i bardzo chcielibyśmy zarazić tym nasze dzieci. Nic w tym złego nie ma, nawet jeśli oglądamy je po angielsku, bo tak nam łatwiej. To fajny sposób na spędzanie deszczowego popołudnia dla kogoś, kto tak jak moja rodzina nie przepada za grami planszowymi. Pewnie, że trzeba rozsądnie korzystać z telewizora, nie za długo, nie za głupio itd.,  ale taka sama zasada obowiązuje podczas używania komputera, bajki na YouTubie, Facebook, blog, słodycze i alkohol. Może nie od razu wyrzucać telewizor, ale korzystać z niego mądrze i rozsądnie. I koniecznie z przyjemnością!

W zupełności jednak zgadzam się z Elą, że małe dziecko posadzone przed telewizorem na pół dnia, karmione kaszką w rytmie Reksia czy innego Puchatka, czy telewizor w tle dnia codziennego to katastrofa. Do szału doprowadza mnie oglądanie telewizji podczas posiłku, podczas zabawy z dzieckiem na dywanie, przy gościach, podczas czytania dziecku książeczki, czy podczas rozpakowywania prezentów świątecznych. A tak się dzieje i to w bardzo wielu domach!

Myślę sobie jeszcze, że ten telewizor należałoby potraktować jako element całości, część sposobu życia i wychowania dzieci. Bo nie widzę sensu w tym, że pozbywamy się telewizora i dvd – tak dla zasady, ale na YouTubie dziecko godzinami ogląda bajki, albo gra w „przyjazne dzieciom” gry na komputerze. Ktoś również mógłby dopatrzeć się braku sensu w tym, że podczas gdy jesteśmy tak wspaniałymi rodzicami, bo nie oglądamy telewizji, to dajemy dzieciom mięso – truciznę jak twierdzi wielu – i narażamy jego zdrowie jak również zaburzamy jego poczucie etyki. I że chociaż telewizora nie mamy w domu, szczepimy dziecko nasze świństwem narażając je niepotrzebnie na różnego rodzaju powikłania. Widzimy problem w oglądaniu telewizji, ale jakoś nie widzimy problemu w tym, że dajemy dziecku klapsa. Chwalimy się brakiem telewizora, a wydzieramy się na dziecko z byle powodu, czasem obrzucamy wyzwiskami i poniżamy. Fajnie byłoby gdyby wychowanie dzieci polegało jedynie na wyłączeniu telewizora i na podaniu pokrojonych bio marchewek na obiad. Fajnie byłoby gdyby bycie rodzicem było takie proste…

Zebranie reaktywacja

IMG_0235

Wracam do zebrań rodzinnych. Wracam z powodów tych samych, o których pisałam w odcinku pierwszym i z powodów namawiaczy zewnętrznych. Zebrania moje są próbą zgarnięcia do kupy wszystkiego co mnie gryzie i zamiast wydzierania się na dzieci dziesięć razy w tygodniu o każde z osobna wydarzenie, zbieram gryzące mnie sprawy i przedstawiam na zebraniu walnym raz na…i właśnie nie wiem jakaż to częstotliwość tych zebrań byłaby optymalna. Raz na tydzień? Raz na dwa? Raz w miesiącu? Żeby nie było sztucznie, żeby nikt mnie nie znienawidził i na wstydnej taczce z rodziny nie wywiózł. Podczas wzajemnego się łaskotania i tarzania po świeżo odkurzonym dywanie powiadamiam potomstwo, że wracamy do zebrań i zapytuję delikatnie o ich zdanie względem częstotliwości. Kasia na to, że przecież już mamy takie spotkania i to kilka razy w tygodniu! Moja mocno wysunięta do przodu szczęka opadła w dół. Jak to? Bo przecież ciągle z nami coś analizujesz, ciągle coś tłumaczysz, ciągle szukasz jakiegoś rozwiązania, ciągle nam mówisz co ci się nie podoba i jak chciałabyś żeby to wyglądało – mówi odważna Kasia, podczas gdy nieco bardziej bojaźliwy Jasiek przytula się na wypadek gdybym chciała pożreć któreś dziecko kierując się kryterium, że które bliżej, ocalone zostanie. A to pisanie menu na każdy tydzień, to też zebranie przecież, bo my chcielibyśmy makaron każdego dnia, a wy z tatą robicie nam wykład na temat zbalansowanej diety i razem musimy wymyślać potrawy, które mają wszystko co trzeba – ciągnie Kasia – i zazwyczaj nam nie smakują. Ale jak chcesz mamo, to zróbmy zebranie dzisiaj.

Spisałam więc punkty spotkania i zabrałam się za makaron z sosem pomidorowym żeby chociaż podniebienie i żołądek czuły się komfortowo, bo spotkanie ustalone zostało na „po kolacji” ale „przed lodami”. W świetle zachodzącego coraz to wcześniej jesiennego już prawie słońca, wśród bezlitośnie więdnących pelargonii, delektując się słuchowo koncertem klarnetowym Woodiego Allena zasiedliśmy do obiado-zebrania. Zastrzeżeń do dziecka numer jeden miałam pięć. Każde zdanie ostrożnie zaczęłam od: „trudno mi zrozumieć dlaczego…” albo „chciałabym żebyś postawiła się w naszej sytuacji kiedy…”. Numer jeden logicznie przedstawiło swoją wersję czasoprzestrzeni (chodziło o niepunktualność i brak kontaktu z dzieckiem podczas jego braku w domu), która, jak się okazuje jest przesunięta o jakieś pół godziny i trzy ćwierci kilometra na zachód. Mimo, że o empatię w wieku nastoletnim może być trudno, udało nam się dokopać do znikomej jej pokładów i usłyszeliśmy, że rozumie, że wie, że jej przykro i że już nie będzie. Po załatwieniu w ten sam, humanitarny sposób czterech kolejnych punktów dotyczących dziecka numer jeden, przeszliśmy do numeru dwa. Jasia przypadłość postanowiliśmy załatwić raz na zawsze domową wersją psychodramy. Przedstawienie trzech aktorów polegało na symbolicznym usunięciu z mózgu Jaśka zamartwiania się, stresu, niepokoju i utrapień różnego rodzaju. Następnie wyjęcie beztroski, swobody i spokoju z Kasi mózgu i wciśnięciu tych wielce pomocnych cech do mózgu Jasia. Zamiast gadania, że Jasieńku kochany, nie możesz się tak przejmować, że ołówek się złamał, but się nie dopina, a ogórki z kanapki wyślizgują się ciągle, wszyscy się dobrze bawiliśmy, a Jaś poklepał się po zszytej kilkoma niewidzialnymi szwami czaszce i powiedział, że teraz to już na pewno będzie lepiej. Po przedstawieniu przeszliśmy do ostatniego punktu zebrania – języka polskiego. Dzieci zostały pochwalone za dzienniczek wakacyjny, jeszcze raz wyraziłam zadowolenie z Kasi opowieści o niemiecko-polskim tłumaczeniu (w komentarzach do dzienniczka) i zapytałam jak możemy sprawić, żeby mówili więcej i lepiej po polsku. Mam im czytać po polsku, mamy zapraszać gości z Polski, mam im pozwalać na oglądanie telewizji po polsku i oboje kategorycznie zażądali, że mam im przypominać i upominać ich żeby mówili po polsku, kiedy im się zapomina i mówią do mnie po angielsku. Powiedzialam, że takie ciągłe upominanie może ich zniechęcić, ale oboje twierdzili, że chcą i już!

Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, terapeutyczny program artystyczny okazał się strzałem w dziesiątkę czy nawet w trzynastkę nastolatki i wydaje mi się, że rozmowa na temat języka polskiego jeśli nawet nie będzie miała wpływu na poprawę ich fizycznego języka polskiego, to na pewno poprawi nastawienie i emocje w tej kwestii. A o to mi przecież chodzi!

Dzienniczek z Polski

P1060858

Oto jak moje dzieci opisywały swoje wakacje w Polsce. Ostatnie trzy dni jakoś nam umknęły, a i Kasia trochę pod koniec się wyluzowała pisarsko. Dla językowo zainteresowanych, pisałam to, co mówiły mi dzieci. U Kasi słowo w słowo. Z Jaśkiem było tak, że kiedy mówił po polsku pisałam to co mówi, ale często nie znał słowa i pytał mnie. Pytał o słowo, ale też o całą wypowiedź, na przykład: „Mamo, jak powiedzieć I was happy to see the chickens?” Część jego wypowiedzi, głównie słownictwo jest z moja pomocą, ale starałam się jak najmniej zmieniać. Wydaje mi się, że mimo, że język dzieci jest dość prostu i nie mają jakiegoś wyszukanego słownictwa, nie jest źle. Jak uważacie?

7 lipca, niedziela 2013

Kasia: Po bardzo długiej podroży dostaliśmy pyszną zupę pomidorową!

Jasia: Bardzo, bardzo dużo komarów!

8 lipca, poniedziałek

Kasia: Pojechaliśmy do cioci Małgosi i jedliśmy smaczne lody i bawiliśmy się z dzieciakami w chowanego! Mama i ja byłyśmy u fryzjera. Mama w nowej fryzurze wygląda jak jurorka z polskiego XFactor, a moja lepiej niż wcześniej.

Jasiek: Z babcią poszliśmy na dwa spacerki. Jeden na truskawki a drugi nad rzekę.

9 lipca, wtorek

Kasia: Dzisiaj byliśmy w Krzepicach na zakupach a potem pojechaliśmy na imprezkę do Sylwii. Poszliśmy też na cmentarz zapalić świeczki na grobach dziadków.

Jasiek: Na cmentarzu była stara studnia. Wyciągałem wodę w wiadrze do podlewania kwiatków.

10 lipca, środa

Jasiek: przyjechaliśmy do Kudowy Zdrój. Podobał mi się ogród muzyczny w parku zdrojowym. W ogóle Kudowa jest piękna.

Kasia: Długo jechaliśmy samochodem do Kudowy, ale wstąpiliśmy do Decathlonu, a tam było bardzo dużo rozmaitych rzeczy.

11 lipca, czwartek

Kasia: Pojechaliśmy do Czech do Miasta Skalnego. Te skały były intrygujące. I zjedliśmy Trydelniki – słodkie, czeskie chlebki.

Jasiek: Pojechaliśmy do parku i te skały wyglądały bardzo dziwnie. Jedne były w kształcie twarzy Indianina, a inna w kształcie mostu, słoni, widelca.

12 lipca, piątek

Kasia: Byliśmy w Kaplicy czaszek. Były tam przerażające czaszki, kości rąk i nóg i zobaczyliśmy różnicę miedzy czaszką Polaka, Mongoła i Tatara. Byliśmy również w skansenie i zrobiłam kilka zdjęć.

Jasiek: Poszliśmy do Kaplicy Czaszek gdzie było bardzo dużo przerażających kości. Najbardziej przerażające było że było ich tak dużo. W skansenie podobała mi się drewniany wiatrak. Zaliczyliśmy też dość łatwą ścieżkę zdrowia w parku w Kudowie.

13 lipca, sobota

Kasia: Jechaliśmy z Kudowy do Starokrzepic. Byliśmy w galerii handlowej i cieszyłam się bo było dużo sklepów. Widzieliśmy również finalistkę z XFactora. Kupiłam sobie buty i obudowę na mój iPod Touch.

Jasiek: Byliśmy w centrum handlowym i odwiedziliśmy mój ulubiony sklep – Decathlon. W domu mój kuzyn Mateusz i ja bawiliśmy się na trampolinie.

14 lipca, niedziela

Jasiek: Bawiliśmy się na trampolinie i graliśmy w piłkę. I wypuściliśmy psa i bawiliśmy się z nim.

Kasia: Nic nie robiliśmy!

15 lipca, poniedziałek

Jasiek: Bawiliśmy się z psem i pojechaliśmy do kina. Poszliśmy też na spacer. Postanowiliśmy pójść dalej bez wiedzy rodziców-szukali nas rowerem i odtąd nie możemy chodzić sami na ulicę sami.

Kasia: Byliśmy w kinie i chodziliśmy po galerii. Zjadłam lody o smaku białej czekolady, byliśmy w Empiku i kupiliśmy książki Martyny Wojciechowskiej.

17 lipca, środa

Jasiek: Zostaliśmy w domu i się bawiliśmy z Mateuszem. Zrobiliśmy tor przeszkód na placu zabaw i rzucaliśmy się balonami z wodą.

Kasia: Zostaliśmy cały dzień w Starokrzepicach. Było nudno, ale znaleźliśmy własne sposoby na zabawę. Aha, i mama pozwoliła mi prowadzić samochód. Fajnie było ale trochę się bałam.

18 lipca, czwartek

Jasiek: Byliśmy na targu i kupiliśmy kurczęta, a kiedy tam byliśmy, widzieliśmy bardzo dużo innych ptaków, warzyw i ubrań. Chcieliśmy kupić kaczki, ale wszystkie były duże więc kupiliśmy kurczęta. Moje kurczęta mają na imię Piotr i Russell, Mateusza kurczak ma na imię Baxter. Byliśmy też w zoo w Opolu i widzieliśmy bardzo dużo zwierząt, ale trochę było nudno bo byliśmy w tym zoo chyba ze sto razy.

Kasia: Rano pojechaliśmy na targ i kupiliśmy kurczęta. Moje dwa kurczęta mają na imię Carmelita i Teodor. Po obiedzie pojechaliśmy do zoo. Fajnie było obserwować małpki i foki. Zrobiłam dużo zdjęć.

19 lipca, piątek

Kasia: Rano opiekowaliśmy się kurczętami, zrobiliśmy im zagrodę, dawaliśmy pić i jeść. Chudy, czarny kurczaczek to jest Carmielita a taki, który wygląda jak wiewiórka w paski, to Teodor. Potem pojechaliśmy do Krakowa żeby odwieźć Mateusza i odwiedzić rodzinę.

Jasiek: Bawiliśmy się z kurczętami i Piotrek zasnął na moich kolanach. Potem pojechaliśmy do Krakowa. U Mateusza graliśmy na jego Play Station, zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Chciałem spać w moim śpiworze ale mama powiedziała, że nie mogę.

20 lipca, sobota

Kasia: Pojechaliśmy do Ojcowa. Zwiedziliśmy park, zamki, jaskinie. Podobała mi się jaskinia, w której schował się pan Łokietek. Obiad zjedliśmy w restauracji, w której mieli przepyszne pierogi ruskie i zupę pomidorową. Wieczorem zrobiliśmy ognisko w ogródku i piekliśmy chlebki bo nie jemy kiełbasy.

Jasiek: Cała sobotę chodziliśmy w Ojcowie. Kilka z tych skał wyglądało bardzo ciekawie na przykład Maczuga Herkulesa. Dużo chodziliśmy po górkach aż zaczęły mnie boleć nogi chociaż nie byłem wcale zmęczony. Kiedy wróciliśmy do domu, graliśmy w badmintona i puszczaliśmy bańki mydlane.

21 lipca, niedziela

Kasia: Mam 13 lat! Obudziliśmy się u wujka Marka w Krakowie, a po śniadaniu pojechaliśmy do babci. Droga do babci była dość krótka, a jak wróciliśmy, miałam imprezę. Dostałam dużo fajnych prezentów na przykład torbę na basen i naszyjnik z literą K od babci. Mama ciągle pytała jak się czuję jak 13 –stolatka, ale czuję się tak samo. Mam katar i kaszel ale to chyba nie ma nic wspólnego z tym, że mam 13 lat.

Jasiek: Musieliśmy się pożegnać z Mateuszem i jego rodziną i przyjechaliśmy do Starokrzepic. Ucieszyłem się na widok na kurcząt. Wszystkie były zdrowe i trochę większe. Kasia miała urodziny i dostała prezenty od wszystkich.

22 lipca, poniedziałek

Kasia: Imprez ciąg dalszy. Było dużo dzieci, ale tylko jedna dziewczyna była w mniej więcej w moim wieku. Pokazaliśmy im kurczęta ale to chyba nie był dobry pomysł bo Baxter ma skaleczoną nóżkę a Russell stoi i śpi. Mam nadzieję, że wyzdrowieją. Mamy nauczkę żeby nie bawić się za dużo z nimi. Zrobiliśmy też nowy film o dwóch dziewczynkach, które poszły na pole i zabił je troll. Film wyszedł nam dobrze.

Jasiek: Było bardzo dużo dzieci u nas na Kasi urodzinach. Kręciliśmy film na łące i w lesie i wyszedł bardzo fajnie. Ja grałem trolla i miałem wszystkich zabić. Wszystkie dzieci bawiły się kurczętami i myślę, że to nie był dobry pomysł bo kiedy wszyscy poszli, jeden kurczak był chory a drugi był kulawy. Babcia Marysia boi się, że kurczęta umrą.

23 lipca, wtorek

Jasiek: Kurczęta żyją! To był najfajniejszy dzień wakacji w Polsce. Pojechaliśmy na kajaki. Było super fajnie! Ja płynąłem z Michałem – mojej mamy kuzynki synem. Czasami było trudno ponieważ było wiele dziwnych korzeni i drzew. Czasami było trochę łatwiej bo rzeka była szeroka i pusta. Podczas przerw pływałem sobie w rzece. Wydaje mi się, że my mieliśmy najlepszą drużynę, byliśmy najsilniejsi i Michał studiuje sport i umie dobrze prowadzić kajak. Moja mama i Kasia ciągle wpływały w korzenie lub w drzewa i nie mogły wypłynąć. Nawet jeśli to był mój pierwszy raz na kajakach, bardzo mi się podobało i załapałem to bardzo szybko!

Kasia: Byliśmy na kajakach. Bardzo mi się podobało i to był mój pierwszy raz. Na początku było trudno bo nie wiedziałam co robić, ale później było już łatwiej. Płynęliśmy 12 kilometrów i trasa była czasami wąska a czasami szeroka, czasami było płytko, czasami głęboko, czasami była kręta czasami całkiem prosta. Byłam z mamą w kajaku i nie mogłyśmy się dogadać i zawsze ja miałam rację a ona nie, chociaż mama myślała, że to ona ma rację. Na tej trasie były różne korzenie i krzaki, w które to przeszkody zawsze wpadałyśmy i nie mogłyśmy wypłynąć. Podczas naszych przystanków Jasiek i ja pływaliśmy w rzece w ubraniach!

24 lipca, środa

Kasia: Bardzo bolały mnie ręce po kajakach. Pojechaliśmy z mamy kuzynką do Częstochowy. Sylwia pokazała nam miejsce swojej pracy – szkołę specjalną. Było tam dużo różnych interesujących rzeczy, które pomagają w nauce i rehabilitacji i stymulacji chorych dzieci. Byliśmy w Biedronce w myśl polskiej reklamy „My Polacy tak mamy, po plaży do Biedronki” i kupiliśmy rzeczy na obiad. Po obiedzie wyruszyliśmy do kina. Kupiliśmy bilety i poszliśmy na zakupy do Empiku i różnych innych sklepów. Następnie poszliśmy do kina, a po kinie na pizzę. Wróciliśmy do mieszkania Sylwii i graliśmy w karty.

Jasiek: Dziwnie było mi bo w ogóle nie bolały mnie ręce po kajakach. I właśnie wtedy kiedy skończyłem o tym myśleć, musieliśmy iść do mojej matki chrzestnej Sylwii. Musieliśmy jechać do Częstochowy do jej mieszkania i tam pożegnaliśmy się z mamą. Kiedy weszliśmy do jej mieszkania, położyliśmy nasze rzeczy w pokoju, w którym mieliśmy zostać. Poszliśmy do kina zobaczyć jaki film chcemy zobaczyć i wybraliśmy „Uniwersytet Potworny”. Musieliśmy bardzo długo chodzić po mieście żeby czekać na rozpoczęcie filmu. Film nie był najfajniejszy, ale był ok. Po filmie poszliśmy do restauracji, w której byliśmy rok temu i tam zjedliśmy pizzę. Kiedy skończyliśmy jeść, wróciliśmy do mieszkania i graliśmy w karty. Potem poszliśmy spać. Zasnąłem na podłodze w śpiworze ale obudziłem się na łóżku.

25 lipca, czwartek

Jasiek: Kiedy obudziliśmy się, pojechaliśmy do centrum handlowego autobusem. W galerii spotkaliśmy mamę a ja kupiłem prezenty dla Tommiego i dla taty. Wróciliśmy do Starokrzepic gdzie dowiedziałem się, że moja gra wreszcie się załadowała – po czterech dniach i trzech nocach!

Kasia: Miałam sen, że Jasiek spał u Sylwii w wannie ale tak naprawdę spaliśmy razem na wielkim łóżku. Skoro nie mogliśmy pójść do Planetarium (było zamknięte), pojechaliśmy do centrum handlowego i tam spotkaliśmy się z mamą. Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu. Mama kupiła nam fajną książkę z mapami.

27 lipca, sobota

Kasia: Kupiliśmy po śniadaniu miętówki w Krzepicach (mama mówi, że to talarki miętowe) i jak wracaliśmy wstąpiliśmy do cioci Małgosi i przypadkowo zostaliśmy tam dłużej niż chcieliśmy. Kiedy wróciliśmy był już w domu wujek Jacek, ciocia Gosia, Emilka i Michaś – to moje najbliższe kuzynostwo. Michaś jest słodki i przypomina mi Jasia kiedy był w jego wieku. Po kolacji pojechaliśmy na festyn w Krzepicach. Koło Gospodyń Wiejskich ze Starokrzepic miało budkę z goframi i pierogami. Zjadłam 6 pierogów ruskich. Na festynie były też różne atrakcje i mnóstwo jedzenia. Było jakieś religijne przedstawienie i taka pani śpiewała, ale zbyt głośno. Zauważyliśmy z Jasiem pana, który oglądał przedstawienie, ale kiedy śpiewali piosenki entuzjastycznie machał rękami i kręcił tyłkiem.

Jasiek: Rano pojechaliśmy do cioci Małgosi i bawiliśmy się dziećmi. Bardzo długo tam zostaliśmy, dopóki powiedziałem mamie, że musimy już jechać bo wujek Jacek z rodziną już przyjechał. Kiedy przyjechaliśmy do domu, oni już tam byli. Jacek, Kasia i ja oraz moja kuzynka Emi i mój kuzyn Michaś pojechaliśmy na festyn, gdzie Kasia zjadła 6 pierogów. Wcześniej rano Kasia narysowała plakat zachęcający do kupna tych pierogów. Bo babcia je robiła i jej klub je sprzedawał. Ja zjadłem watę cukrową.

28 lipca, niedziela

Kasia: Pojechaliśmy do Warszawy. Odwiedziliśmy naszych znajomych i mojego kolegę Karola, a potem poszliśmy do Centrum Nauki Kopernik. Przez 5 godzin oglądaliśmy ich super interesujące wystawy. Moje ulubiona rzecz to Mind Ball gdzie siłą fal mózgowych przepychasz piłeczkę do bramki – raz wygrałam, dwa razy przegrałam bo za dużo myślałam. Mieszkaliśmy w fajnym hotelu, w którym była klimatyzacja co było baaaaaardzo ważne bo było czterdzieści stopni na zewnątrz. Nasz pokój był bardzo luksusowy i można było słuchać telewizji w łazience.

Jasiek: Pojechaliśmy do Warszawy i podróż była długa, po drodze kupiliśmy miętówki, które były bardzo dobre. Te miętówki po 15 minutach już zniknęły z pudełka bo ja zjadłem połowę a dziewczyny drugą połowę. Kiedy przyjechaliśmy do hotelu, nasz pokój był najfajniejszym pokojem hotelowym w moim życiu. Potem pojechaliśmy do domu Karolka gdzie graliśmy w Monopol. Później pojechaliśmy z Karolkiem i jego rodzicami do Centrum Nauki Kopernik czyli takie muzeum gdzie można wszystko dotykać i były rzeczy do zrobienia. Gdyby ktoś szukał informacji o tym centrum w tym dzienniczku, to to nie jest najlepsze miejsce – nie pamiętam już wielu rzeczy! Ale najbardziej podobało mi się nauka rozpalania ognia. Wtedy właśnie zdecydowałam, że chciałbym mieć krzesiwo!

29 lipca, poniedziałek

Kasia: Rano pojechaliśmy klimatyzowanym autobusem do metra, metrem do Karola a potem od Karola nieklimatyzowanym autobusem do Łazienek. W tym autobusie nieszczęśliwie usiedliśmy z tyłu obok silnika – nie było fajnie! W Łazienkach mieliśmy woreczki z różnymi orzechami i karmiliśmy wiewiórki, nornice, myszy i ptaki. Fajnie było ponieważ te zwierzęta były tak oswojone, że podchodziły do nas i zabierały jedzenie z ręki. Karmiliśmy też takie małe ptaszki, które siadały nam na dłoniach i jadły okruszki ciastkowe. Pojechaliśmy na obiad do centrum handlowego bo tam była klimatyzacja. Zjedliśmy obiad i poszliśmy do Empiku, do sklepu sportowego i do sklepu zoologicznego. W tym sklepie bardzo mi się spodobała jeden mały kameleon i płaszczki.

Jasiek: Dzisiaj poszliśmy do takiego parku, który nazywa się Łazienki. Karol dał nam orzeszki dla różnych zwierząt w parku i je karmiliśmy. Później pod koniec parku były takie malutkie ptaszki, które siadały na ręce i jadły okruszki. I raz udało mi się, że aż dwa ptaszki wylądowały na mojej ręce. W autobusie tam i z powrotem było bardzo duszno i gorąco aż pot mi kapał z głowy i było tak gorąco aż mi się chciało zemdleć. Potem pojechaliśmy do Karolka gdzie graliśmy w Monopol, potem mama przyszła i powiedziała, że musimy jechać do hotelu.

30 lipca, wtorek

Jasiek: Kupiłem sobie krzesiwo, ale przed tym wydarzeniem opowiem o Planetarium i stadionie piłkarskim. Rano poszliśmy do Planetarium gdzie widać całe niebo i kosmos na suficie a pan o tym opowiada. Oglądaliśmy również całą galaktykę i jeszcze kilka innych. Potem pan pokazał nam film, który nie był aż tak interesujący jak inne rzeczy. Poszliśmy też na stadion narodowy gdzie widziałem krzesła, ale nie weszliśmy do środka bo nie mieliśmy czasu. W drodze do Starokrzepic weszliśmy do Decathlonu gdzie kupiłem krzesiwo. Wieczorem wróciliśmy do Starokrzepic a tam niespodzianka – urodził się mały kotek! Kiedy pooglądałem kotka, wypróbowałem moje krzesiwo i było super!

Kasia: Mamy małego kotka. Jest śliczny! Mama i mały kotek śpią w krzakach, nie wiem czy nie będzie im za zimno.

31 lipca, środa

Jasiek: Bardzo długo robiliśmy z wujkiem klatkę dla naszych kurcząt. Pojechaliśmy do sklepu po gwoździe i po siatkę. Wujek pozwolił mi ciąć drewno i wbijać gwiździe młotkiem. Kiedy skończyliśmy robić całe, babcia powiedziała nam, że jest za duże ale to właśnie takie chciała babcia….ach ta babcia. Teraz kurczęta mają super fajną klatkę i z niej nie uciekają…chociaż Piotrek czasem zwiewa. Nie wiem jak on to robi bo nie widziałem żadnej dziurki. Poszliśmy na łąkę i każdy z nas zrobił ognisko!

1 sierpnia, czwartek

Jasiek: Dzisiaj bawiliśmy się balonami wodnymi. Rzucaliśmy się nimi. Dostałem tylko dwa razy w każdej grze bo ciągle się chowałem i uciekałem od balonów. W nikogo też nie rzuciłem bo nie chciałem ryzykować podejścia bliżej wiaderka.

Fajnie się czyta i ogląda Kasi zdjęcia. Jak ciastko do kawy! Zapraszam na Kasia Foto Blog

Językowe (i nie tylko) wspomnienia z wakacji

Przed wakacjami i w ich trakcie pisałam, a jeszcze więcej mówiłam o tym, że dzieci piszą pamiętniki z wakacji, a Kasia robi dziennik fotograficzny. Pamiętniki z wakacji miały za swój główny cel ćwiczenie języka polskiego. Początkowo, jak sami przeczytacie, wypowiedzi były krótkie i pobieżne. Dzieci niechętnie mówiły mi co pisać (ja pisałam, oni mówili – tylko pod takim warunkiem się zgodzili), nie chciało im się po prostu i wydawało im się to trochę sztuczne, wymuszone. Po jakimś czasie jednak, wypowiedzi stawały się dłuższe i bardziej rozbudowane. Można powiedzieć, że to dzięki temu, że ich polski stawał się coraz lepszy. Pewnie tak, ale wydaje mi się, że zaczęło ich to bawić. Przypominanie sobie co się działo tego dnia, a czasem i dwa dni temu. To trochę jak przeżywanie tego dnia na nowo. Pisały, czy raczej dyktowały mi osobno więc czasem, informacje powtarzają się, ale i tak są ciekawe jeśli macie czas i ochotę je czytać.

Zanim jednak opublikuję ich pamiętniki, zapraszam na Kasi pamiętnik fotograficzny, a zanim zobaczycie zdjęcia, śmieszna anegdota w wykonaniu autorki tychże fotografii.

Dzieciaki spędziły dwa dni ze swoją ciocią w mieście świętym – Częstochowie. To coroczna atrakcja wakacyjna, którą oboje uwielbiają! Atrakcji w Częstochowie niespodziewanie wiele, a jedną z nich jest przejazd tramwajem (który Jasiek i tak nazywa S-Bahnem). Sieć linii tramwajowych w Częstochowie nie zachwyca…linia jest jedna! Ale za to co w tramwaju?! Muniek Staszczyk z T.Love z Częstochowy jest, a że bohaterów narodowych, sławnych pisarzy czy naukowców nie mamy zbyt wielu, Muńka zaszczyt taki kopnął, że zapowiada kolejne przystanki tramwajowe. Jak pan Staszczyk mówi to chyba każdy logopeda w Polsce wie, więc pewnie stąd to nieporozumienie. Przecież nie stąd, że dzieci do kościoła nie chodzą, na świętych się nie znają. I nie stąd, że rodzice bardzo liberalni i tematów tabu w domu nie ma. No więc dzieci moje w tramwaju jadą, integrują się ze społeczeństwem, chłoną język polski, pot i zaduch, a tu nagle Muniek obwieszcza, że następny przystanek – Aleja Najświętszej Marii Panny. Na to Kasia: „Co? Aleja Najświętszej Marihuany?”

Jeśli nie jesteście przerażeni naszą zdemoralizowaną rodziną, zapraszam na Kasi Photo Blog z tegorocznych wakacji w Polsce – same nagie zdjęcia kurcząt w bardzo nieprzyzwoitych pozach!

Gdyby się nie otworzyło, to może tak:

http://flickr.com/gp/31198290@N08/yw45NA/

Przemyślanki mamy Anki…

IMG_3616

… na temat wakacyjnego języka polskiego moich dzieci.

Zbliżając się do Starokrzepic, nakazałam wyłączyć dzieciom sprzęty elektroniczne, na których, nota bene, słuchały Grzegorza Kasdepki i pouczyłam je o ważności naszego pobytu w Polsce jeśli chodzi o rozwój ich języka. Nie mogę ich zmusić żeby do siebie mówili po polsku, ale poprosiłam żeby mieli na uwadze obecność osób niemówiących po angielsku, żeby korzystali z każdej sytuacji do rozmowy, żeby czytali reklamy podczas jazdy samochodem  – w naszym kraju ten środek przekazu języka polskiego jest bardzo rozwinięty – i żeby generalnie mówili ile się da. I tyle. Reszta miała się zadziać. A oto moje przemyślenia i obserwacje językowe:

…pierwszy raz dzieci odezwały się do siebie po polsku dnia czwartego – kłócąc się oczywiście, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło bo w emocjach najczęściej mówi się w sobie bliższym języku. A dzieciory wyzywały się przy śniadaniu po polsku. I od tej pory, nie zawsze i zależy o czym, ale muszę przyznać, że mówią do siebie po polsku częściej niż w domu.

…Jaśka odwiedził kuzyn Mateusz. Język polski Mateusza, głównie dlatego, że jest Polakiem, jest, w mojej ocenie, na wysokim poziomie. Ma rozbudowane słownictwo, układa ładne, długie zdania i w porównaniu do niemowy Jaśka, Mateusz gada jak najęty. Na początku Jaśkowi było trudno znaleźć słowa do rozmów ze swoim rówieśnikiem. Próbował różnych strategii unikowych. Mateusz gada i gada o szkole i pyta Jasia jak u nich wygląda to czy owo. A Jaś na to, że „normalnie” albo „tak jak u was” czyli jakaś niepełna informacja i zdawkowe opisy. Parafrazował też zdania Mateusza odpowiadając na jego pytania. Albo używał uniku niewiedzy:

Mateusz: Jasiek, jak myślisz jakiego koloru jest mózg?

Jasiek (oczywiście, że wie): A ty wiesz?

M: Wiem

J: To powiedz

M: Ty pierwszy powiedz, ja ciebie zapytałem

J: a to jakaś gra jest?

M: nie, ale powiedz, wiesz?

Wtrąciłam się wyjątkowo i zapytałam czy Jasiek wie, tylko nie wie jak to jest po polsku. Powiedział, że tak. Powiedziałam mu wtedy, że jak czegoś nie wie, musi zapytać. Ani Kasia ani Jaś nigdy nie poprosili mnie o pomoc w przetłumaczeniu. Nie wtrącają też słów po angielsku do polskich zdań, co często słyszę u małych dzieci – myślę, że to taka świadomość odrębności dwóch języków u starszych dzieci i takie może poczucie porażki kiedy się nie zna słowa…nie wiem ale na pewno wy wiecie i mi pomożecie.

…po kilku dniach Jasiek coraz częściej używał dłuższych i bardziej skomplikowanych zdań mimo, że zasób słów jest u Jasia znacznie słabszy niż u polskich chłopców w jego wieku, używał słów, które zna do opisu stanu rzeczy czy sytuacji, których nazw nie znał. Fajnie, nie?

…książki wieczorową porą czytane były przez innych niż ja Polaków – a to wujek Tomek, a to babcia Irenka a to ciocia Ela. Fajnie bo dzieci słyszą inny głos, inny sposób czytania. W księgarni Matras spędziłam dwie godziny. Są tam super książki, piękne i ciekawe, nowe i te całkiem znane, z pięknymi rysunkami i w zachęcających okładkach. Dokupiliśmy kilka nowych pozycji i czytamy, opisywać będziemy później.

…jeszcze jedna fajna rzecz. Zaraz po przyjeździe do Polski kupiłam sobie poleconą płytę Dawida Podsiadło. Słuchałam jej w samochodzie a Kasia na to, że chciałaby jego jedną piosenkę (po polsku) mieć w swojej ekskluzywnej kolekcji muzycznej. Bardzo mnie to ucieszyło!

…i podsłuchujemy wszystkich wszędzie. Kasia jest zachwycona, że rozumie każde słowo ludzi w kolejce, w aptece, na basenie. Analizuje niesłyszane przez siebie wcześniej wyrażenia, formy językowe, dziwnie zbudowane zdania. Szczególnie interesuje się rozmowami nastolatków i ich językiem głównie krytykując młodzież za nadużywanie angielskich słówek w języku polskim. Dwa słowa, „mega” i „masakra” wzbudzają w Kasi szczególną niechęć.

To takie nasze „na gorąco” przemyślenia językowe…

Znów językowo

Zainspirowana mnogością postów moich zacnych językowych koleżanek, jak również intensywnością komentarzy i liczbą pomysłów, postanowiłam wypowiedzieć się u siebie.

Na moich ulubionych blogach językowych pojawiły się dyskusje na temat metod, nawet nie  nauczania, a używania języka polskiego jako języka, w większości przypadków, drugiego. I tak, mamy metodę OPOL (One Parent One Language – Jeden Rodzic Jeden Język, tutaj o niej u Faustyny). Metoda ta wydaje się najbardziej logiczna i naturalna i w naszym domu takaż była stosowana od samego początku. Doszłyśmy jednak do wniosku, że w dalszych latach rozwoju językowego dziecka, metoda ta może nie być wystarczająca i może warto byłoby spróbować innej metody. Ta inna metoda to ML@H (Minority Language at Home – Język Mniejszościowy w Domu, też u Faustyny) czyli mówienie po polsku w domu, w porywach można uzgodnić inne miejsce, gdzie będziemy rozmawiać po polsku, a czasem nawet czas, w którym będziemy mówić po polsku. Bardzo fajna metoda i w zasadzie używana u nas na co dzień, bo akurat ten One Parent głównie @ Home przesiaduje. No i tutaj doszłyśmy do wniosku, że byłoby dobrze, gdyby mężowie nasi mówili, a przynajmniej rozumieli polski. Dziewczyny moje garmischowe mają super sytuację bo faceci – Polacy, więc po polsku mówić potrafią. U nas różnie bywa, ale Chris po polsku mówić potrafi i rozumie wszystko, no chyba, że mam dłuższy słowotok połączony z podwyższonym ciśnieniem – wtedy, czasami tracimy chłopa…

Było też o pisaniu blogów i nagrywaniu vlogów (video blogów jak mniemam) przez młodzież. Pewna piętnastoletnia Zosia z Tajwanu nagrywa i pisze, cudna dziewczyna (tutaj i tutaj)! Uważam, że pomysł bombowy i dzieciakom bardzo się spodobał. Vlogi mniej, ale blogi są już w przygotowaniu a prym wiedzie Jasiek właśnie. Mam nadzieję, że na tym polu się uda! Mam również mnóstwo pomysłów konkretnych ćwiczeń i zadań, a wszystko to dzięki Eli i Sylabie (tutaj). Wszystko wchłonęłam, rozlazło się po mnie, przeżarło, teraz będziemy działać! Bardziej intensywnie egzekwowana metoda ML@H już daje efekty. Mam wrażenie, że Janek mówi więcej i chętniej kiedy słyszy Chrisa mówiącego po polsku (podkreślam, że wtedy kiedy słyszy bo częściej jednak po angielsku mówimy kiedy jesteśmy razem), ale może to tylko zapał początkującego. Poza tym, mam wrażenie, że chciałby mi sprawić przyjemność mówiąc po polsku, a nie jestem pewna, czy to prawidłowa motywacja jest (tutaj pytanie do pani psycholog Faustyny).

Jakkolwiek słuszne i przynoszące efekty metody, ja, jak zwykle, mam problem z ramami, z nakazami (mimo, że wiem, że to tylko metody, nawet nie wytyczne) i z tym, że coś należy, trzeba lub, nie daj Bóg, muszę. Pamiętam, jak na metodyce podczas omawiania metod nauczania, pani opowiadając o metodzie, spoglądała z niepokojem na mnie kiedy to podniosę łapę z kolejnymi negatywnymi uwagami – jam mąciwoda i już! Spokój i ukojenie przyniósł mi wpis Eli (tutaj), który przypomniał mi o kiedyś przeczytanej książce „The Bilingual Edge” i o tym, że trzeba z miłością, szacunkiem i z dystansem do młodego dwujęzyczniaka – nie wiem Elu, czy to miałaś na myśli, ale ja tak to właśnie odebrałam.

Z rzeczy, które mi się udało…zrobiłam tabelkę dwuznaków dla Jasia i świetnie mu idzie, na razie, tylko rozpoznawanie „oczami” i „uszami”, pisać będziemy później. Przez dobrą godzinę jadąc samochodem, bawiliśmy się w bardzo prostą zabawę słowami – ja podawałam słowo, oni mieli albo je przeliterować (stąd wiem, że Jaś ma problem z dwuznakami), ułożyć zdanie, podać synonim, antonim, rym, czy wymyślić zabawną definicję tego wyrazu. Dziś rano robiłam Kasi listę (po polsku, ma się rozumieć) rzeczy, które ma zrobić zanim wyjdzie z domu. Nie dość, że wszystko odfajkowane to podpisane po polsku, że zrobione z piosenką na ustach! Udało mi się również zrobić wywiady z dzieciakami, które niniejszym przedstawiam, a których pomysłodawczynią jest Aneta (tutaj).

I jeszcze coś…pytanie do wszystkich, którzy odpowiedź znają. Podczas strasznie długiej podróży dzieci bawiły się takimi quizami amerykańskimi (Brain Quest – ciekawe materiały dla nauczycieli ESL) i zastanawiam się czy mamy coś takiego po polsku, o języku polskim, historii czy geografii Polski? Widziałyście coś takiego? Ja nie, ale przyznam, że nie szukałam. Myślę, że to byłoby bardzo ciekawe dla starszych dzieci.

I jeszcze mała dygresyjka, trochę z ogródka językowego również…byłam dziś z Jasiem na badaniach alergologicznych (o tym wkrótce ALE nic nie wyszło i odszczekam chyba wszystko co powiedziałam przeciwko wycinaniu trzeciego migdała, bo chyba nas to czeka – Karola, ukłon) i lekarz pyta Jasia: „Skąd jesteś”. Jasiek na to, że nie wie. „Where is you home?” Jasiek na to, że nie wie bo mama z Polski, tata z Ameryki ale urodził się w Niemczech. Lekarz: „So, you are a German guy”(czyli, niemiecki chłopak z ciebie), Jasiek: „Not at all” (nie, wcale nie). I zamyślił się trochę…Tydzień temu wypożyczyłam książkę Third Culture Kids i chyba trzeba się za nią poważnie zabrać! Jest jeszcze ktoś z was z takimi dziećmi?

 

Wywiad językowy z Jasiem

Znasz dwa języki, prawda? Angielski i polski? Jak to się stało?

 

Bo ty jesteś moją mamą i mówisz po polsku i chciałaś żebym ja mówił po polsku i tata mówi po angielsku i chciał żebym ja mówił po angielsku i już!

 

Jak odbywał się ten proces nauczania?

 

(Jasiek w śmiech): Ja nie wiem bo w ogóle nie pamiętam.

 

Jak czujesz się z tym, że potrafisz mówić w dwóch językach, że jesteś dwujęzyczna?

 

Jest fajnie bo jest coś jeszcze co potrafię robić (chyba chodziło mu o to, że mam dodatkową umiejętność – nie wyjaśnił)

 

Czy uważasz, że jest to ważne dla twojego rozwoju, że znasz i poznajesz dwa języki?

 

Tak bo fajnie jest więcej wiedzieć i znać coś lepiej i lepiej.

 

Czy jest coś złego w byciu dwujęzycznym?

 

Nie za bardzo.

 

Jak to robisz, że przełączasz się z angielskiego na polski i odwrotnie?

 

Po prostu jak widzę kogoś kogo znam i ten ktoś mówi po polsku, ja mówię po polsku. Jak widzę kogoś, kto mówi po angielski, mówię po angielsku.

 

Kiedy otworzysz rano oczy, w jakim języku myślisz?

 

Po angielsku.

 

Jak myślisz w jakim języku śnisz?

 

Oba dwa (że w obu śni) bo czasami są ludzie, którzy mówią po polsku a czasami po angielsku.

 

I to się zdarza w jednym śnie?

 

Tak.

 

Jeśli założymy, że twój angielski jest dobry na 100% (A+) to jak oceniłbyś swój polski?

 

Chyba na B+ (w pięciostopniowej skali).

 

W którym języku wolisz mówić?

 

Skoro jestem na 100% w angielskim, to chyba angielski (z wielkim wyrzutem sumienia w oczach).

 

Lubisz czytać po polsku?

 

No czasami jest bardzo trudno.

 

Ale dlaczego, według ciebie jest trudno? Bo nie rozumiesz (za chwilkę będzie jasne dlaczego) czy bo technika czytania jest ci obca?

 

To i to. Trudno mi się czyta szczególnie te wiesz…(dwuznaki) i też nie rozumiem (Jasiek ma bardzo dorosły gust czytelniczy – można mieć podejrzenie, że National Geographic dla dorosłych, po polsku może sprawiać trudności).

 

Lubisz kiedy ja wam czytam po polsku?

 

Bardzo.

 

Lubisz pisać po polsku?

 

Tak jak z czytaniem, jest trudno. I też czasami zapominam co te kreseczki i dookoła te literki znaczą.

 

 

Czy zdarza się jeszcze, że rozmawiacie z Kasią po polsku. Jeśli tak to kiedy?

 

Właśnie jak ty do nas mówisz po polsku, to my zaczynamy mówić do siebie po polsku ale tylko na chwilę bo potem zaczynamy znowu po angielsku.

 

Czy uważasz, że powinnam do was mówić tylko i wyłącznie po polsku, nawet kiedy w waszym pokoju są wasi amerykańscy znajomi?

 

Czasami tak jest super fajnie jak ty mówisz po polsku bo kilku moich kolegów bardzo się interesuje językiem polskim i Polską w ogóle. Czasami jest miło jak powiesz coś po angielsku.

 

Jak się czujesz, gdy oprócz lekcji z angielskiej szkoły, od czasu do czasu uczę was polskiego?

 

Fajnie.

 

A jak się czujesz, gdy tata mówi do ciebie po angielsku w Polsce lub wśród Polaków.

 

Myślę, że to to jest ok bo on nie za dobrze mówi po polsku i lepiej mu się mówi po angielsku a my go rozumiemy więc jest ok.

 

Czy kiedykolwiek mówisz po polsku w angielskiej szkole?

 

Tak, czasami koledzy mnie proszą żebym coś powiedział po polsku, wtedy mówię.

 

A do Kasi w szkole?

 

Nieeeee bo ona musiałaby wszystkim tłumaczyć co to znaczy.

 

 

Jak się czujesz, gdy słyszysz, że ja mówię do kogoś po angielsku?

 

Normalnie.

 

Jak się czujesz, gdy słyszysz, że tata mówi do kogoś po polsku?

 

Tak w mojej głowie trochę się śmieję czasami.

 

Czym dla ciebie jest Polska?

 

To jest kraj, do którego połowa mnie belong to (że należy połowa do tego kraju).

 

Kim chcesz być, jak dorośniesz?

 

Chciałbym grać w badmintona i pisać.

 

Czy to, że znasz dwa języki pomoże ci kiedyś w życiu?

 

Tak bo czasami jest fajnie kiedy piszę swoje imię (że niby autografy będzie rozdawał) i wtedy powiem, że Jasiek to polskie imię.

Wywiad językowy z Kasią

Znasz dwa języki, prawda? Angielski i polski? Jak to się stało?

 

Mama nauczyła mnie po polsku a tata po angielsku.

 

Jak odbywał się ten proces nauczania?

 

No tak jak to bywa z innymi rzeczami u małych dzieci, jakoś tak się nauczą.

 

Jak czujesz się z tym, że potrafisz mówić w dwóch językach, że jesteś dwujęzyczna?

 

Dobrze się czuję bo można się porozumiewać z większą ilością ludzi i w ogóle fajnie jest mówić po polsku.

 

Czy jest coś złego w byciu dwujęzycznym?

 

No właśnie normalnie nic nie jest złego tylko, że czasami ludzie robią a big deal out of it. Te wszystkie blogi i fora internetowe. To jakby zrobić forum internetowe dla rodziców, których dzieci mają dodatkowy palec u stopy. Możemy gadać jakie to dziwne mamy te dzieci z sześcioma palcami…

 

A co złego w takich forach i blogach?

 

Nic, po prostu w sprawie języka to jakoś dziwnie…dla mnie to takie normalne (że mówi w dwóch).

 

Jak to robisz, że przełączasz się z angielskiego na polski i odwrotnie?

 

Tak po prostu.

 

Kiedy otworzysz rano oczy, w jakim języku myślisz?

 

Jak otwieram rano oczy, to myślę o śniadaniu…nie wiem w jakim języku. Możesz poczekać do jutra?

 

Jak myślisz w jakim języku śnisz?

 

Chyba częściej w angielskim bo śnią mi się ludzie ze szkoły ale czasami kiedy jesteśmy w Polsce kiedy jest większe skupisko ludzi mówiących po polsku to wtedy jak wylany sok na stole, ta polszczyzna rozlewa się po moim mózgu i zaczynam nawet śnić po polsku (poetka oczywiście!).

 

 

Jeśli założymy, że twój angielski jest dobry na 100% (A+) to jak oceniłbyś swój polski?

 

Chyba na B-

 

Jasiek powiedział B+?

 

(Śmiech): No to jak Jaś powiedział B+, to ja chyba A – ale w siódmej klasie już nie jest tak łatwo z tymi stopniami więc chyba powiem, że i Jasiek i ja B-.

 

W którym języku wolisz mówić?

 

Troszkę bardziej po angielsku bo znam więcej słów i mówię częściej po angielsku.

 

Lubisz czytać po polsku?

 

Nie. Czytam jedną stronę przez 10 minut.

 

Ale dlaczego, według ciebie jest trudno? Bo nie rozumiesz czy bo technika czytania jest ci obca?

 

Umiem czytać po polsku ale za wolno i mnie to denerwuje więc wolę po angielsku ale rzeczywiście wielu słów nie rozumiem. Książki, które lubię są za trudne dla mnie po polsku.

 

Lubisz kiedy ja wam czytam po polsku?

 

Bardzo.

 

Lubisz pisać po polsku?

 

Nie. Jest za dużo tych dziwnych liter (znowu dwuznaki i wiem przynajmniej nad czym pracować).

 

Czy zdarza się jeszcze, że rozmawiacie z Jasiem po polsku. Jeśli tak to kiedy?

 

Kiedy jest babcia albo inni Polacy wokół nas żeby nie być niegrzecznym.

 

Czy uważasz, że powinnam do was mówić tylko i wyłącznie po polsku, nawet kiedy w waszym pokoju są wasi amerykańscy znajomi?

 

Zależy o czym mówisz. Ale chyba powinnaś mówić po angielsku bo byłoby im przykro.

 

Jak się czujesz, gdy oprócz lekcji z angielskiej szkoły od czasu do czasu uczę was polskiego?

 

Dobrze się czuję.

 

Jak się czujesz, kiedy mówię do ciebie po polsku poza domem, np. w szkole?

 

Ok, dobrze.

 

A jak się czujesz, gdy tata mówi do ciebie po angielsku w Polsce lub wśród Polaków.

 

Normalnie.

 

Czy kiedykolwiek mówisz po polsku w angielskiej szkole?

 

Tak, jak ty przyjdziesz i mówisz do mnie po polsku albo jak chcemy mieć jakiś sekret z Maggie (dwujęzyczna koleżanka słowacko-amerykańska. Tak jak ja i jej mama, tak dziewczyny mówią do siebie w swoich językach i jest git!) wtedy mówię po polsku a słucham po słowacku.

 

Jak się czujesz, gdy słyszysz, że ja mówię do kogoś po angielsku?

 

Normalnie.

 

Jak się czujesz, gdy słyszysz, że tata mówi do kogoś po polsku?

 

Czasami jest śmiesznie. (ale dodam ode mnie, że Chris mówi pięknie po polsku i nie wiem co te dzieciaki od niego chcą).

 

Czym dla ciebie jest Polska?

 

To jest połowa mnie!

 

Kim chcesz być, jak dorośniesz?

 

Tego jeszcze nie wiem.

 

Czy to, że znasz dwa języki pomoże ci kiedyś w życiu?

 

Tak.

 

A jak?

 

Nie wiem ale wiem, że tak.